Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzież są twoi bohaterowie? — pytałem szeika. — Wezwij ich, żeby powyłazili z krzaków i bronili się do upadłego!
— Effendi! Obcy effendi! — jęczał ktoś ukryty w gąszczu.
— Daję ci jedną jedyną minutę do namysłu, — mówiłem dalej do szeika, — jeżeli nie zdecydujesz się na złożenie broni, to w tej chwili głowę ci uciąć każę.
— A.. a... a.. gdybym się poddał... czy... mogę liczyć na ułaskawienie?...
— Przyrzekam ci łagodność, więcej nie możesz żądać ode mnie, bo los twój zależy od reisa effendiny. Prędko! Minuta ubiega...
Szeik począł się szamotać, widocznie w nadzei wyrwania się z moich rąk, w tej chwili jednak podniosłem nóż, jakbym zamierzał zadać mu cios śmiertelny; to go obezwładniło odrazu.
— Puść mnie, effendi, a uczynię wszystko, co zechcesz!
— Nie puszczę cię bynajmniej, bo jesteś moim jeńcem. Rozkaż swoim ludziom, niechaj przychodzą tu pojedyńczo, składają broń i dadzą się związać bez oporu, bo jeżeli którykolwiek okaże choć najmniej podejrzany ruch, dostanie natychmiast kulką w łeb, patrz! Prędzej więc, bo mi się śpieszy!
Pod wpływem śmiertelnej trwogi, szeik wydał rozkaz, który ludzie jego wykonali z rezygnacją, wyłażąc po jednym na czworakach

55