Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

można było przejść tylko dwójkami. Natrafiliśmy nakoniec na przerzedzone drzewa gafulowe. Po drzewach tych poznaliśmy, że miejsce, w którem powinien znajdować się Ibn Asl ze swoim oddziałem, jest już niedaleko. Zwróciłem uwagę Ben Nila na ten szczegół, a on na to:
— Możebyśmy stanęli, effendi... Niechby jeden poszedł ukradkiem naprzód i rozejrzał się, gdzie siedzą łowcy niewolników!
— To zbyteczne, wszak mamy biały dzień.
— No, ale ty nieraz i w biały dzień potrafiłeś podpełznąć pod sam nos przyjaciela.
— Bo teren był odpowiedni, tu jednak, niema mowy o tem, bo droga jest wąska, a Ibn Asl nie omieszkał zapewne postawić kogoś na widecie, któryby spostrzegł natychmiast zbliżającego się człowieka. Lepiej więc będzie, gdy pomaszerujemy dalej.
— I wpadniemy im w ręce niespodzianie.
— Tego właśnie pragnę! Z wszelką pewnością nie będą do nas strzelać odrazu, lecz naprzód zaczną krzyczeć, bo Ibn Asl chce mnie dostać żywcem, musiał więc zabronić strzelania do mnie. Bądź zatem zupełnie spokojny i pozostań z ludźmi za mną o jakie trzydzieści kroków! Jeżeli przystanę, to czyńcie to samo, dopóki nie dam znaku!
— Muszę być posłusznym, ale przyznam, że wolałbym pozostać obok ciebie, gdyż chwila stanowcza jest już niedaleko.

61