Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie sądzę, bo Ibn Asl pojawi się dopiero wówczas, gdy będziemy w połowie maijeh, a do tego jeszcze sporo drogi
— A gdyby reis effendina nie zdążył jeszcze na swoje stanowisko...
— Nicby się nie stało. Napędzilibyśmy Ibn Asla w ręce reisowi. Zresztą, czego się obawiać, skoro poza nami niema już nieprzyjaciela? Chodzi tylko o jedno, a mianowicie, aby nam Ibn Asl nie umknął.
Ruszyliśmy dalej w ten sposób, że ja szedłem naprzód, a oddział posuwał się wtyle za mną w pewnem oddaleniu. Koło drzew gafulowych droga skręciła ostro na prawo; właśnie w tem miejscu zatoka wrzynała się w zręby skalne głęboko, pozostawiając wąziutki tylko przesmyk. Skały wznosiły się tu prostopadle, tworząc jakoby wydrążony walec, na którego ścianach nie utrzymałaby się stopa ludzka. Po lewej stronie rozpościerało się bagno zarośnięte bujną roślinnością omm sufah, z pomiędzy których tu i owdzie przebijały pokryte naftą małe przestrzenie wodne. Pod nogami piętrzyły się mniejsze i większe głazy, staczane z góry. Częściowo pokrywał je oślizgły, mokry mech i zgniłe rośliny cuchnące jak padlina. W takich warunkach można było z niezwykłą tylko ostrożnością posuwać się naprzód, gdyż jeden fałszywy krok groził połamaniem nóg i karku.
Gdyby kogoś napadnięto zprzodu i ztyłu

62