Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

gdy jednak znajdowałem się wewnątrz koryta, przyszła mi myśl, czyby nie lepiej wrócić i złapać go. W tej chwili właśnie usłyszałem dwa strzały: jeden po drugim koło wielbłądów, i wróciłem natychmiast; niestety, było już zapóźno, bo nieznajomy wsiadał właśnie na białą wielbłądzicę, a dwaj moi towarzysze leżeli na ziemi.
— Nie strzelałeś za nim?
— Owszem, celowałem w samą głowę, ale kula chybiła. Nim naładowałem po raz drugi, on był już daleko.
— W którym kierunku pojechał?
— Tam, skąd przybył.
— Na zachód?
— Tak. Znikł za bagnem.
— A potem?
— Potem stary, usłyszawszy strzały, przybiegł tutaj, dopytując się, co zaszło. Kazał więc zaraz postawić koło wielbłądów pięciu ludzi, a sam usiłował ocucić nieboszczyków, ale, jak widzisz, bezskutecznie.
— Głupi zawsze tak czyni. Radby naprawić błąd, gdy już jest zapóźno. Wy jesteście winni śmierci dwu towarzyszy, i tego, żeście pozwolili uciec Ibn Aslowi. Nie będę się wdawał w śledztwo i pozostawiam to reisowi effendinie, a sam wolę przedsięwziąć kroki celem naprawienia złego, choć w części, pomimo, że nie mam wielkiej na to nadziei. Pomóżcie mi jak najprędzej osiodłać wielbłądy; pojadę z Ben Nilem za zbiegiem! Ty,

79