Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

wadziwszy w myśli odpowiednie obliczenia geometryczne, mogę niemal dokładnie oznaczyć punkt, który zajął.
— Nie rozumiem...
— Mniejsza o to; wyszukanie tego człowieka należy do mnie, nie do ciebie. Okrążę go tak zręcznie, że ani się spostrzeże, kiedy zaskoczę go ztyłu i zmuszę do ucieczki naprzód, a więc ku południowi, dokąd właśnie w międzyczasie się udasz i, ukrywszy wielbłąda, zaczaisz się. W chwili, gdy zbieg będzie zupełnie blisko, wycelujesz i zastrzelisz wielbłądzicę.
— Czemu nie jego?
— Bo widzisz... jaki on jest, taki jest, ale zawsze to człowiek, i należy oszczędzać jego życie. Wielbłądzica jego jest wprawdzie bardzo cenną, ale przyznasz, jest tylko zwierzęciem. Skoro więc padnie od twojej kuli, Ibn Asl pocznie uciekać na własnych nogach, a wtedy dosiędziesz wielbłąda i popędzisz za nim, podczas gdy ja zbliżać się będę ze strony przeciwnej; wówczas musimy go złapać bezwarunkowo.
— A jeżeli on będzie do nas strzelał?
— Nic nie szkodzi, zresztą moja w tem głowa, aby do tego nie dopuścić. Możesz być pewny, że, zanim zdołałby podnieść karabin do ramienia, padłby z mej ręki. Zrozumiałeś mnie zatem?
— No, niby tak, ale co do tego miejsca, gdzie mam się zaczaić, naprawdę to nie mam

84