a wielbłądzica pędzi dalej, jakgdyby nigdy nic. Ale ja ją trafiłem na pewno, i w przeciągu krótkiego czasu musi paść. Celowałem przecie w piersi.
— Ciekaw jestem, czy znajdziemy ślady krwi — rzekłem na to, schylając się ku ziemi. Niestety, mimo skrupulatnych badań na znacznej przestrzeni, nie zauważyłem ani jednej czerwonej kropelki.
— A no... chybiłeś.
— Nie, effendi, mogę przysiąc na brodę proroka i wszystkich kalifów, że trafiłem w pierś. Zważ, że strzelałem z oddalenia co najwyżej pięćdziesięciu kroków. Czyż wobec tego możliwe, abym spudłował?
— I mnie się tak zdaje, bo wówczas wielbłądzica nie byłaby się tak rzuciła wbok. Trafiłeś, ale zaszło tu coś innego, poczekaj!
Podszedłem na miejsce, gdzie wielbłądzica znajdowała się w chwili wystrzału. Miejsce to łatwo było rozpoznać, bo pozostały tu silnie wyryte ślady. Szukaliśmy w trawie dłuższą chwilę i — istotnie nie daremnie. Zauważyłem bowiem na ziemi błyszczący przedmiot, który podniosłem. Była to kula, spłaszczona jak, pieniądz.
— Co za szkoda! — lamentował Ben Nil — widocznie trafiła na twardy przedmiot i tak się spłaszczyła!
— Masz słuszność — potwierdziłem. — Kula spłaszczyła się o metalowy guzik, jakimi wybi-
Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.
90