Reis effendina zaś powstał z miejsca i podszedł ku mnie, mówiąc:
— Dowiedziałem się o wszystkiem podczas twojej nieobecności, i winnych ukarzę jak najsurowiej. Tam są — dodał, wskazując leżących w trawie dwu związanych ludzi. Był to stary askari, któremu powierzyłem dowództwo nad karawaną, i ów żołnierz, co tak skwapliwie wygadał się przed Ibn Aslem.
— Powiedziano mi, — mówił emir dalej, — że udałeś się z Ben Nilem w pogoń za zbiegiem. Cóż to jednak był za jeździec, który tuż niedaleko wiercił się po stepie, a za którym potem pędziłeś?
— Ibn Asl!
Usiadłszy z nim w grupie oficerów, opowiedziałem cały przebieg swej wyprawy, a gdy skończyłem, zamilkł na chwilę, pogładził niecierpliwie brodę i ozwał się, ale, na szczęście, nie gniewnie, jak się tego właśnie obawiałem:
— Bylibyśmy sobie zaoszczędzili wiele trudu i pracy, gdyby nie uciekł. Niestety, nie wolno mi spocząć dopóty, dopóki tego draba nie będę miał w garści. Muszę deptać mu po piętach aż do ostateczności, gdy mu już tchu zbraknie i padnie wyczerpany i zwyciężony, bo jest on niebezpieczniejszy, niż wszyscy ludzie, których schwytaliśmy tutaj. Gdybyśmy złapali jego, we własnej osobie, wówczas dopiero mogłaby być mowa o prawdziwym triumfie i zadowoleniu.
Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.
92