uwagę, a więc i uwagę wodza. Chociaż nie pobiegł naprzeciwko nich, jak drudzy, powstał jednak i zwrócił się ku nim. Twarz jego, zarówno jak oczy wszystkich innych, odwróciła się teraz od wody. Skorzystałem z tego tak szybko, że w przeciągu minuty dostałem na na miejsce, do którego dążyłem. Wkopałem moje jasne ciało w mułowate dno płytkiego brzegu, położyłem się na łokciach i z twarzą nad wodą mogłem przypatrywać się dokładnie wszystkiemu, co się działo na brzegu. Pęk sitowia, stojący mi na barkach, wyglądał, jak gdyby stał we wodzie, a ponieważ i dokoła rosły szuwary, mogłem się czuć całkiem pewnym.
Był też już najwyższy czas, gdyż w chwili, kiedy zająłem opisaną pozycyę, doszli obaj Komancze do ogniska wodza, który przyjął ich słowami:
— Nie widzę u pasa żadnego z was skalpu tego, którego mieliście zabić. Czyście oślepli, że straciliście ślad jego? A może konie wasze połamały sobie nogi, że nie mogliście go doścignąć?
Jeden z nich nie odpowiedział i popatrzył z zakłopotaniem na ziemię, ale drugi był śmielszy. Spojrzał wodzowi otwarcie w twarz i odpowiedział:
— Zachowaliśmy oczy, a konie nasze są zdrowe.
— Ale gdzie skalp?
— Znajduje się jeszcze na głowie tego, któremu mieliśmy go zabrać.
— A więc ta blada twarz nie zginęła?
— Jeszcze żyje.
— Pozwoliliście mu więc umknąć?
Oczy zabłysły mu groźnie, kiedy głosem donośnym rzucił ostatnie pytanie:
— Umknął nam — odrzekł Indyanin, wytrzymując spokojnie wzrok wodza.
— A więc jesteście kulawe psy, których nie można posłać za żabą, bo zbyt rącza jest dla nich! Odeślę was do namiotów starych bab, gdzie, wasze miejsce.
— Jesteś Wupa Umugi, nasz dowódca na wojnie, i my mamy być posłuszni twoim rozkazom — ale skoro
Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/103
Ta strona została skorygowana.
— 83 —