Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/106

Ta strona została skorygowana.
—  86  —

— I że każdy, kogo ugodzi, musi paść martwy na ziemię.
— Hehe, hehe!
— Czy sądzicie, że poszłoby wam inaczej, niż nam? Zobaczylibyście go i zdołalibyście mu umknąć?
— Aga, aga — nie, nie!
Okazał spryt w obronie swojej sprawy, zapytując o sąd stojących z nim na równi. Ich przyznanie tworzyło dlań mur ochronny przeciwko cholerycznemu gniewowi wodza. Opowiadał dalej, a Wupa Umugi nie przerywał mu już aż do końca. Potem zapytał:
— Tak postąpił Old Shatterhand, którego Komancze nazywają swym wrogiem. Czy kto się domyśla, kim była ta druga blada twarz, którą ścigaliśmy?
Zaprzeczyli.
— A jednak wszyscy słyszeliśmy już nieraz o tym białym.
— Widziałem go, kiedy przejeżdżał przez nasze szeregi, jak gdyby żadna kula nie mogła go dosięgnąć, ani żadna broń zranić, ale go nie poznałem W zauważył. wódz.
— Włosy miał długie i białe, jak śnieg na górach; czy nie widziałeś tego?
— Widziałem.
— Na jego twarzy dziewięćdziesiąt zim wyryło zmarszczki. Jest tylko jedna blada twarz, licząca tyle lat, mająca takie białe włosy i będąca takim dobrym jeźdźcem, że nienaruszony przecisnął się przez dziesięć razy po pięćdziesiąt nieprzyjaciół.
— Uff, uff! — zawołał wódz. — Mój czerwony brat ma widocznie Old Wabble’a na myśli.
— Tak, jego mam na myśli.
— To on był?
— Tak.
— To on był, on! Kiedy nam umykał, opuścił nas dobry duch. Nikt z żyjących jeszcze bladych twarzy nie przelał tyle krwi czerwonych mężów, co ten pies długo-białowłosy. Gdyby był wpadł nam w ręce,