wolno i popychaliśmy kępę przed sobą. Obserwowałem zrazu Old Wabbla, ażeby się przekonać, czy rzeczywiście pływa tak dobrze, jak twierdził; szło jako tako. Po jakimś czasie dopiero zauważyłem, że tratwa zanurzyła się po jego stronie głębiej aniżeli po mojej.
— Opieracie się zanadto — rzekłem. — Nie jesteście chyba zmęczony, mr. Cutterze.
— Zmęczony? A wam co znowu? — odparł. — Temu winny tylko przeklęte braces, które mnie cisną.
— A któż pod pasem nosi jeszcze szelki?
— Tego nie rozumiecie. Pas jest na Zachodzie niezbędny, a ja prócz tego muszę mieć szelki, bo nie mam bioder. Trzymają ont i pas. Gdzie na mnie mogą być biodra?
Nie mogłem wprawdzie pojąć, skąd u szelek tęn impertynencki zamiar przeszkadzania mu właśnie w pływaniu — lecz byłem cicho. Niebawem jednak zaczął tak przechylać tratwę, że z mojej strony wychyliła się z wody. Wobec tego poprosiłem go:
— Wróćcie się lepiej, mr. Cutterze; teraz jeszcze czas, a wam widocznie coraz trudniej.
— Nonsens! Czyż nie widzicie, że mknę, jak ryba?
— Bo ja tratwę popycham, a wy na niej wisicie.
— Tak się tylko zdaje! Te szelki! Zdejmę je, to pójdzie lepiej.
Trzymając się jedną ręką tratwy, odpiął drugą szelki i schował je do kieszeni. Musiały go przecież uciskać, gdyż teraz szło rzeczywiście lepiej. Słyszałem wprawdzie, że sapał z wysiłku, a kiedy zrobiłem na ten temat uwagę, zapewnił mnie:
— To tylko jedna strona płuc robi się czasem taka głośna; druga jest dobra.
Płynęliśmy teraz z pięć minut, nie mówiąc ani słowa, poczem zauważyłem znowu, że zanurzał się w wodzie głębiej aniżeli przedtem.
— Robicie się coraz cięższy, sir? — zapytałem.
— Czy to takie dziwne? Ubranie nasiąka wodą, a tam w tyle... all devils, co to?
Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/122
Ta strona została skorygowana.
— 102 —