Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/129

Ta strona została skorygowana.
—  109  —

nikt nie doścignął, ale Old Surehanda! Taki westman, jak on, musiał pewnie doskonale pływać, ale osłabiła go niewola, a sam wiedziałem najlepiej, jak indyańskie więzy odbierają siłę rękom i nogom. Płynąc obok niego, obserwowałem go. Posuwał się naprzód z zimną krwią, zapomocą owych podwójnych ruchów, rozdzielających pracę równomiernie na ręce i nogi. To mnie uspokoiło na razie. Wkrótce jednak zauważyłem, że ruchy jego straciły pewność.
— Czy was to nuży, sir? — spytałem.
— Nie — odrzekł, — ale straciłem czucie w rękach i w nogach; ścierpły.
— To skutek więzów. Czy wytrzymacie do drugiego brzegu?
— Mam nadzieję. W zwykłych warunkach nie doścignąłby mnie żaden Indyanin, ale gdy się leżało z tak skrępowanymi członkami, że krew przestała krążyć, nie można twierdzić niczego.
Po jakimś czasie poczuł szarpanie w mięśniach u rąk. Znałem ten objaw, wysoce niebezpieczny dla człowieka, mającego pływaniem życie ratować, i wezwałem go:
— Połóżcie się na plecach i płyńcie tylko nogami; tak wypoczną wam ręce.
Posłuchał mojej rady, i szybkość nasza zmniejszyła się znacznie. Płynąłem także na plecach, ażeby widzieć ścigających. Płynęli za nami wszyscy jeszcze, ale w rozmaitych odstępach. Cała leżąca za nami część jeziora była tak pokryta płynącymi Indyanami, że chyba wszyscy Komancze musieli powskakiwać w wodę. W każdym razie niewielu z nich zostało na brzegu. Jeden z płynących był od nas oddalony o sto kroków. Old Surehand zobaczył go i powiedział:
— Musimy płynąć prędzej; to za powoli. Spróbuję znowu przodem.
Uczynił to, lecz przyznał mi się:
— Ręce mi całkiem ścierpną, sir. Płyńcie dalej, a mnie zostawcie!