Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/132

Ta strona została skorygowana.
—  112  —

Po tych słowach zanurzył się szybko. Czekała nas więc walka na życie i śmierć, nocą i we wodzie. Wódz chciał się przy mnie wynurzyć i pchnąć mnie nożem, ale ani mi przez myśl nie przeszło czekać na to. Zanurzyłem się także, lecz przypuszczalnie głębiej od i niego. Woda zatrzymuje, jak dyament, wessane za dnia światło, i dlatego dobry nurek widzi pod wodą tak samo dobrze, jeśli nie lepiej, aniżeli nad nią. Unosząc się w głębi pięciu może metrów, spojrzałem w górę. Tak, tam był wódz trochę obok nade mną. Wyprostował ręce do ruchu, mającego wyrzucić go na powierzchnię; zrobiłem to samo i wynurzyłem się z wody tuż za nim. Dostał pięścią po głowie, poczem pochwyciłem go za czuprynę, żeby nie poszedł na dno.
— Old Shatterhand, naprawdę Old Shatterhand! Oto zaraz i dowód! — zawołał Old Surehand.
— Tak, sir, nie przedstawiłem wam się całkiem salonowo i musicie mi to wybaczyć!
— Obie strony ten sam błąd popełniły — zaśmiał się. — Ale, sir, nie uwierzycie, jak mnie to cieszy...
— I tak dalej, i tak dalej! — wpadłem mu w słowo.
— O tem potem, może aż jutro rano! Teraz nie możemy myśleć o grzecznościach. Cieszyłoby mnie, gdyby wam przeszła już parestezya w rękach.
— Zdaje się, że jest.
— Spróbujcież przynajmniej. Ja muszę nieść czerwonoskórca. No, płyńmy dalej!
Poszło istotnie! Ruch rąk przy pływaniu nastąpił zbyt nagle po poprzedniem przymusowem położeniu tych członków. Teraz widocznie przeszło. Popłynęliśmy powoli, żeby się oszczędzał, ku lądowi i dostaliśmy się na brzeg. Tam związaliśmy wodza, któremu właśnie powróciła przytomność.
Przedsięwzięcie miało zatem przebieg szczęśliwy i nieszczęśliwy zarazem. Ocaliłem Old Surehanda a w dodatku wziąłem do niewoli wodza Komanczów, lecz utraciłem za to Old Wabble’a. Co się z nim stało? Old Surehand nie wierzył w jego śmierć i twierdził: