tego życzyłem. Właśnie, kiedy pierwsi Indyanie nadpływali, nic nie wskórawszy, podyrdałem precz z boyem i z mięsem. Oto mnie macie! Co się stanie z mięsem, to mogę sobie łatwo wyobrazić, ale co zrobimy z boyem, nad tem niech sobie inni łamią głowy.
— Puścimy go jutro wolno — rzekł Old Surehand.
— Nie mam nic przeciwko temu. Skoro tutaj przyjechał, to niech pójdzie napowrót piechotą! Ale wódz jego! Jak on się wam dostał w ręce?
— Mr. Shatterhand go pochwycił.
— Czy może na wyspie?
— Nie, podczas pogoni na jeziorze.
— A zatem bitwa morska. Musicie mi potem opowiedzieć, jak to się odbyło. Czy tego także wypuścicie?
— Tak.
— Szkoda! On nadaje się lepiej do wiszenia, niż do chodzenia. Ale nie puśćcie go na wolność, zanim Indyanie nie wydadzą wam broni i wszystkiego, co wam zabrali. Nie byłem nigdy przyjacielem Indyan; oni wszyscy do niczego i uważają to za słabość, jeśli się dla nich jest pobłażliwym. Gdyby był razem ze swoimi stu pięćdziesięciu Indyanami utonął w jeziorze, to reszta ludzkości nie byłoby nic srtaciła; th’ is clear!
Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/137
Ta strona została skorygowana.
— 115 —