Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/145

Ta strona została skorygowana.
—  123  —

potem drugi — dwaj z nich padali ugodzeni w czoło, a z oddalenia dolatywał tętent odbiegającego konia.
O tym to czasie, jak wyżej wspomniałem, przybyłem z kilku westmanami do Helmersa, ażeby przejechać przez Estacado i po drugiej stronie spotkać się z Winnetou. Dowiedzieliśmy się tam, że przed nami znajduje się karawana wychodźców, która także chce przebyć pustynię. Kilku ludzi, których zastałem u Holmersa, wzbudziło we mnie podejrzenie. Po odejściu ich ruszyłem za nimi ich śladem i nabrałem przekonania, że wychodźców ma się wyprowadzić w pole. Skut, któremu się powierzyli, był palikowcem, a towarzysze jego czekali na swoje ofiary. Wyruszyliśmy oczywiście czem prędzej w drogę, aby zagrożonym przyjść z pomocą.
W tym samym czasie zetknął się czekający na mnie Winnetou z oddziałem Komanczów. Nie unikał ich wtedy, gdyż między nimi a Apaczami panował pokój. Od nich dowiedział się, że wyjechali na Llano naprzeciwko swego wodza, który miał przybyć przez pustynię, ale znalazł się w wielkiem niebezpieczeństwie, ponieważ zebrała się znaczna liczba stakemanów i ma zamiar wykonać jakiś napad. Były to te same „sępy“, których odkryłem. Ponieważ Winnetou wiedział, że stosownie do umowy znajduję się już także w pobliżu, więc postanowił nie czekać na mnie, lecz wyjechać naprzeciwko. Zaproponował więc Komanczom swoje towarzystwo, oni zaś przystali na to bardzo chętnie, bo mogło się to tylko przydać im i zagrożonemu wodzowi, że mieli z sobą takiego człowieka, jak Winnetou.
Z tego powodu puste zazwyczaj Estacado ożywiły teraz cztery oddziały, a trzy z nich posuwały się w jednym i tym samym kierunku. Wychodźców prowadził zdradziecki skut na południe do zamierzonej dla nich śmierci, tak samo na południe dążyli stakemani, a ja z towarzyszami za nimi, ażeby udaremnić ich napad. Od zachodu zbliżał się Winnetou z Komanczami, którzy, niestety, przybyli za późno, gdyż pokazało się, że „sępy“ zamordowały już ich wodza.