Ponieważ jechaliśmy na południe a Komancze na wschód, i czas zgadzał się tak dokładnie, jak gdybyśmy się umówili, musieliśmy się spotkać pod kątem prostym, i to niedaleko oazy, o której nie mieliśmy oczywiście pojęcia. Bloody Fox wiedział tak samo jak my o zamiarze stakemanów; pragnął tych obcych ocalić i jechał naprzeciwko nich od strony swojej pustynnej wyspy. Nieszczęściem natknął się nie na nas, lecz na sępy, które natychmiast puściły się za nim w pogoń. Dzięki rączości konia umknął im na północ, spotkał nas i przyłączył się do nas. Cwałowaliśmy przez trzy godziny, ale doścignęliśmy wychodźców dopiero, kiedy się ciemno zrobiło. Utworzyli z wozów czworobok i rozłożyli się w nim obozem. Woły nie mogły już iść dalej z pragnienia, a oni sami ginęli już napoły. Skut podziurawił im beczki z wodą i uciekł po naszem przybyciu.
Tymczasem dotarł Winnetou tak, że o tem nie wiedziałem, do tych samych okolic i dzięki niezrównanej bystrości odkrył stakemanów. Podszedł ich, nie mogących rozpalać ognisk i zbliżył się do nich w chwili, kiedy przybył tam zbiegły skut i opowiedział im, że połączyliśmy się wychodźcami. Zamiast uważać to za przestrogę, ucieszyli się, że przez nas będą mieli większy łup i postanowili zaatakować nas o świcie. Winnetou, usłyszawszy to, wrócił do Komanczów i przyjechał z nimi do nas. Było to znowu jedno z jego arcydzieł. Jakżeż się ucieszyłem spotkaniem się z nim tutaj! Jego Komancze podwoili naszą liczbę, a on sam znaczył więcej od nich.
O świcie leżeliśmy ukryci za wozami. Stakemani nadeszli w liczbie trzydziestu pięciu. Występowali oni teraz zawsze tak licznie, a to ze strachu przed avenging ghostem. Nie przypuszczali, że o nich wiemy i sądzili, że będą mieli z nami łatwą sprawę. Pierwsza nasza salwa ugodziła w nich na odległość pięćdziesięciu kroków i wznieciła pośród nich poprostu panikę. Utworzył się chaotyczny kłąb ryczących ludzi. Zabici
Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/146
Ta strona została skorygowana.
— 124 —