Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/148

Ta strona została skorygowana.
—  126  —

wyjścia otwierają się na Llano. Z tych wzgórz spływają do przesmyków rozmaite wody, które umożliwiają egzystencyę krzaków a nawet drzew. Te zielone miejsca wysuwają się, jak półwyspy roślinności, na piaszczyste morze Estacado i tworzą między sobą zatoki, gdzie mogą znaleść pokarm trawy i zioła. Rzeczki nie wysychają, tylko wsiąkają, skoro dotkną piasku. Woda wnika w rozluźniony grunt i musi się gdzieś gromadzić, gdzie znajdzie stałą, nieprzenikliwą podstawę. Nie można też sobie Llana Estacada wyobrażać jako ściśle poziomej równiny, lecz jako wklęsłość, a na najgłębszem jej miejscu musi się ta woda pokazać, i to jasna i czysta, bo przefiltrowana przez piasek.
Tak długo dochowywana tajemnica padła niestety ofarą naszego odkrycia. Bloody Foxowi nie było to widocznie przyjemne, ale poddał się nieuniknionej konieczności i odebrał tylko później przyrzeczenie, że na razie będziemy o tem milczeli. Należało się spodziewać, że na długi czas nie będzie miał powodu grać roli „ducha-mściciela“. Zrobiliśmy porządek ze stakemanami, a jeżeli znaleźli się jeszcze tu i ówdzie odosobnieni, to musieli się dowiedzieć o losie owych trzydziestu pięciu „sępów“ i wzięli to za przestrogę dla siebie. Wychodźców zabrano do oazy, gdzie zabawili kilka dni i skąd potem, pokrzepieni na ciele, ruszyli w dalszą drogę. Odprowadziliśmy ich aż nad Pecos. Udali się do Arizony, gdzie mogli wprawdzie opowiadać o oazie, lecz albo im nie uwierzono, albo, jeśli uwierzono, to nie miano sposobności tego wykorzystać. My, biali, mieliśmy daleko więcej sposobności odwiedzać Llano; postanowiliśmy jednak milczeć wobec każdego o zielonej wyspie Foxa w pustyni.
Co innego Komancze, którzy, niestety, znali już także tajemnicę. Musieli oni także przyrzec, że nie będą o tem mówili, ale byliśmy pewni, że słowa nie dotrzymają. To miejsce nie było dla ich szczepu bez wartości.
Gdyby stamtąd, gdzie znajdowaliśmy się, pomyśleć