sobie prostą linię na zachód, natrafiłaby ona po drugiej stronie rzeki na terytoryum, będące najniebezpieczniejszym kątem dalekiego Zachodu; tam to bowiem stykały się posiadłości Komanczów i Apaczów. Kto zna stosunki, ten wie, że dopóki oba te szczepy będą istniały, nie zapanuje między nimi nigdy trwały pokój. Wzajemne rozgoryczenie wpaja się już w dzieci, a jeśli kiedy zakopie się między nimi tomahawk wojenny, to wystarcza najdrobniejszy powód, ażeby go znów wykopać. Takie powody zdarzały się codziennie, gdyż terytorya nietylko stykały się ze sobą, lecz w wielu miejscach wchodziły w siebie wzajemnie, granice zaś nie były oznaczone dokładnie. Zarzut naruszenia granicy był zatem bardzo łatwy, pominąwszy już sto innych powodów, jeśli sobie któraś strona walki życzyła. To też westmani nazywali owe strony the shears[1], a wyrażenie to miało wielkie znaczenie. Ruchome linie graniczne otwierały się lub zamykały, jak nożyce, a kto się między nie dostał, zwłaszcza jeżeli to był biały, mógł mówić o szczęściu, jeżeli udało mu się wyjść bez szwanku.
Częste walki między tymi dwoma szczepami, wybuchające w tych „shear“, przenosiły się potem poza Pecos, a pokonanych spędzano zwykle na Llano. Posiadanie takiego punktu na pustyni, gdzie można się było zebrać i przyjść do siebie, gdy tymczasem nieprzyjaciel sądził, że zginęło się z głodu i z pragnienia — było nieocenione. Takim punktem była ta oaza — a Komancze poznali ją teraz. Czy, wróciwszy do domu, będą o tem milczeli? Nie spodziewałem się tego i zwróciłem uwagę Bloody Foxa na niebezpieczeństwo, wynikające z tego. Wziął tę sprawę równie poważnie, jak ja, i rzekł:
— Macie słuszność, sir. Dochowywałem tak długo mojej tajemnicy, a teraz ją nagle odkryto. Sam jestem temu winien.
- ↑ Nożyce.