Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/151

Ta strona została skorygowana.
—  129  —

w taki sposób, że nikt was wytropić nie zdoła i nie odkryje mojej chatki. Co do was dwu jestem tego pewny.
— Dobrze, spełnimy wasze życzenie, ale co zrobicie dla zabezpieczenia się przeciw odwiedzinom Komanczów i dla obrony przed nimi?
— Nic. Czyż mam z mego domku zrobić fortecę?
— To niepodobna.
— Albo zebrać tylu ludzi, żeby można odeprzeć każdy napad?
— To także niemożliwe.
— Więc nie pozostaje mi nic innego, jak zostawić warunki takimi, jakie są. Jedyną zmianą będzie to, że Bob zostanie tutaj z matką. Będę zatem miał tutaj pomocnika i o ile mnie nie będzie w domu, ona nie będzie sama. Czy sądzicie, że mogę go zatrzymać?
— Radzę wam nawet. To wierny, niegłupi i dzielny człowiek. Był z nami u Siuksów, a chociaż jego pierwszego debiutu nie można uważać za świetny, oddał nam przecież niemałe przysługi. Ja jestem także za tem, żebyście nie zaprowadzali tutaj żadnych zmian. Radzę wam tylko trochę czujności ze względu na Komanczów i nic ponadto. Może ci czerwonoskórcy nie sądzą tak, jak my, że stakemani dostali tęgą nauczkę i nic już nie przedsięwezmą, może będą się bali zapuszczać bez konieczności wojennej aż tutaj?
— Ja też tak myślę i to mnie uspokaja. Mam nadzieję, że się nie zawiedziemy.
Zdawało się, że słuszność tej myśli się potwierdza. Z biegiem czasu byłem kilkakrotnie w oazie i dowiedziałem się, że Komancze nie napastowali Bloody Foxa. Z białych także nikt nie odwiedził go od tego czasu, więc zdawało się, że odkrycie tajemnicy nie równało się jej odsłonięciu. Co się tyczy „sępów“ z Llano Estacado, to stało się tak, jak przewidywaliśmy. Przez długi czas nie było o nich nic słychać, a później nastąpiło kilka grabieży, których bohaterem był jeden człowiek — ale Bloody Fox wyszukał go i ukarał w znany już sposób. Że to on był owym awengig ghos-