Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/155

Ta strona została skorygowana.
—  133  —

— Oczywiście, bardzo chętnie. Wy i wasza pomoc bardzo nam się przydadzą. Rano opowiem wam, dlaczego — a teraz musimy spać, by zebrać siły. Powiem wam tylko, że idzie o taniec z Komanczami.
— Z tymi tu, czy z innymi?
— Z tymi i z innymi, którzy jeszcze przyłączą się do nich. Wszak słyszeliście, o czem mówili. Czy nie powiedzieli czego o celu swej obecnej wyprawy?
— Tak, ale z taką ostrożnością i cicho, że nic nie mogłem zrozumieć. Weźcie mnie z sobą, sir, weźcie mnie ze sobą! Cieszę się tem, jak dziecko, że mogę skwitować się z nimi za zaskoczenie mnie, jak greenhorna. Co wy sobie o mnie pomyślicie! Przez całe lata życzyłem sobie was poznać i przyłączyć się do was w jakiś sposób, a teraz, kiedy moje życzenie się spełnia, to dzieje się to tak, że muszę się poprostu wstydzić. Th’ is clear, jak mówi Old Wabble!
— O wstydzie niema mowy. Mnie nieraz pochwycono, a Winnetou także. Cieszy mnie to nadzwyczajnie, że mogłem wam wyświadczyć mała przysługę.
— I beg, sir! Mała ona wcale nie była. Chciałbym wobec tego wiedzieć, co nazwalibyście wielką. Dałbym za to wiele, bardzo wiele, żeby się było stało odwrotnie, czyli, żebym ja wam ją wyświadczył. Ale mam nadzieję, że wam się kiedyś czemś podobnem odwdzięczę.
— Uważam to za spełnione i wolę się wyrzec pasyi siedzenia w niewoli u Komanczów. A teraz śpijmy. Good night, sir!
— Good night, mr. Shatterhandzie! Będzie mi się prawdopodobnie lepiej spało, aniżeli tam na wyspie, którą miałem opuścić tylko po to, żeby pójść na śmierć męczeńską.
Noc była chłodna, a moje ubranie mokre, mimo to jednak spałem twardo aż do czwartej godziny, kiedy zbudzono mnie na ostatnią wartę. Kiedy miała się już ku końcowi, zaczęło szarzeć, a niebawem miałem dość światła do przypatrzenia się memu nowemu znajomemu.