więcej, zgodzili się z tem tak prędko, że moje zdanie o nich potwierdziło się tylko. Byli to ludzie całkiem zwyczajni, którzy tylko razem wzięci mogli mi się na coś przydać. Jeśli byli przy mnie, miałem do dyspozycyi kilka strzelb, ale zarazem i kłopot z tyloma ludźmi, a przy tem nie miałem swobody ruchów. Pojedynczo nie mogłem ich użyć do niczego; byli na to zbyt niesamoistni i niedoświadczeni. Tak, jak teraz rzeczy stały, wolałbym był nie mieć ich wcale przy sobie. Dodać należy także tę okoliczność, że oaza na Llanie miała być tajemnicą; biali, znający ją, nie zdradzili jej dotychczas; czy wypadało wtajemniczać w nią moich obecnych towarzyszy? Nie wierzyłem w ich zdolność do milczenia; ale czy mogłem oddalić ich wprost od siebie? Toby ich dotknęło. Musiałem się postarać o to, żeby sami wpadli na myśl rozłączenia się ze mną. Zdawało się to niezbyt trudnem wobec tego, że nie posiadali szczególnej odwagi i przedsiębiorczości.
Pojechaliśmy więc zaopatrzeni obficie w zapasy mięsiwa. Ja trzymałem się z Old Surehandem na przedzie, a nikt nie spytał mnie, dokąd się zwrócić zamyślam. Oczywiście, że obrałem kierunek ku brodowi, a gdy przybyliśmy tam, wparłem konia w wodę, a drudzy poszli w ślad za mną. Na drugim brzegu zeskoczyłem z konia, przywiązałem go do drzewa i usiadłem na ziemi. Old Surehand i Old Wabble poszli natychmiast za moim przykładem, ale Parker razem z innymi został na siodle i zapytał:
— Zsiadacie, sir? To wygląda zupełnie tak, jak gdybyście zamyślali zabawić tu przez czas dłuższy.
Nie odpowiedziałem, gdyż Old Wabble objął za mnie wyjaśnienie.
— Zaiste, mr. Parkerze, zostajemy tutaj. Czy dziwicie się może temu?
— Naturalnie.
— Więc nie możecie chyba pojąć, dlaczego pojechaliśmy znowu na zachód zamiast na wschód, i dokąd właściwie dążymy?
Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/160
Ta strona została skorygowana.
— 138 —