Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/162

Ta strona została skorygowana.
—  140  —

w grubym błędzie. Weźcie natomiast mnie. Mam przeszło dziewięćdziesiąt lat, przeżyłem i byłem świadkiem rzeczy, jakich drudzy i we śnie nie zobaczą, a mimo to nie ośmielę się mruczeć na Old Shatterhanda, chociaż to wobec mnie czysty młodzieniec. Jeśli uczyni coś, czego nie rozumiem, to nie mruczę, lecz pytam. Takie głosy wydają wogóle tylko niedźwiedzie albo woły; th’ is clear.
— Czy to się do mnie odnosi, mr. Cutterze?
— Czy jesteście niedźwiedziem lub wołem?
— Zdaje mi się, że nie. Nie radziłbym wam też uważać mnie za coś podobnego. Co się tyczy waszej metody wypytywania mr. Shatterhanda, a nie mruczenia, to na niepotrzebnych pytaniach nie zależy mu chyba’
— Old Wabble nie pyta niepotrzebnie; zapamiętajcie to sobie. Jeśli wypowiadam pytanie, to odnosi się ono zawsze do przedmiotu, który może zawsze drugiego zająć i czegoś nauczyć. Mogę wam to zaraz udowodnić. Uważajcie tylko!
I zwróciwszy się do mnie, dodał:
— Oto wczoraj wieczorem naprzykład była mi jedna rzecz niejasna. Czy mogę prosić o wytłómaczenie?
— Zapewne.
— Kiedy podeszliście do ogniska, przy którem siedział wódz, i wróciliście z wody, przynieśliście coś ze sobą. Zabraliście to do naszego, obozu i ukryliście w krzakach. Co to było?
— Sitowie, które miałem na głowie.
— Przypuszczałem. Czemu nie wyrzuciliście go już przedtem?
— Ażeby go nie znaleźli czerwoni.
— Tak, hm! Czy był powód po temu?
— Naturalnie. Nic nie czyni się bez powodu.
— Tak, wy. Ale ja znałem ludzi, nie mających powodów do niczego, cokolwiek czynili. Podobno są tacy jeszcze i teraz. Cóż by to mogło szkodzić, gdyby czerwoni znaleźli byli sitowie?