— Poznaliby, że ich podsłuchiwano.
— O! Z powodu tego snopka sitowia?
— Tak. Kto go wyciął? Żaden z nich. Gdzie go wycięto? Zaczęliby szukać i znaleźliby pewnie to miejsce. Stamtąd prowadził mój podwójny trop do zarośli, w których z wami siedziałem; odkryliby to miejsce.
— Ale zapóźno, gdyż nas-by już tam nie było.
— Ale nie bylibyśmy jeszcze prawdopodobnie wyswobodzili Old Surehanda. Gdyby sitowie znaleziono, zanim przybyłem na wyspę, niepodobnaby było zabrać go stamtąd, gdyż zaalarmowanoby cały obóz.
— To słuszne! Można to sobie łatwo wyobrazić. A więc to było powodem?
— Nie tylko to. Myślałem nie tylko o Old Surehandzie, lecz także o przyszłości.
— Jakto?
— Wiecie o tem, że podsłuchałem wodza, i o czem się dowiedziałem. To, co słyszałem, ma dla nas wielkie znaczenie. Cała korzyść, jaką zamierzam z tego wyciągnąć, poszłaby całkiem na marne, gdyby czerwoni wiedzieli, że podsłuchiwałem.
— Czy sądzicie, że mogliby to wnosić z tego snopka sitowia?
— Z łatwością.
— Oho! Jestem człowiek stary, białowłosy i doświadczony, ale gdybym był jednym z tych Komanczów, i znalazłbym ten snopek, sądziłbym co najwyżej, że był tam jakiś obcy, który przypatrywał się obozowi. Czy on podsłuchał rozmowę, tego nie wiedziałbym prawpopodobnie.
— Nie udawajcie mniej bystrego, aniżeli jesteście, mr. Cutterze. Myślelibyście pewnie nad tem.
— Oczywiście, ale jaka myśl przyszłaby mi do, głowy?
— Właściwa; jestem tego pewien. A jeżeli wczoraj wieczorem nie wpadlibyście byli na to, to pewnie dzisiaj, w biały dzień, kiedy można wszystko dokładnie widzieć, skoro już raz wzbudziło coś podejrzenie.
Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/163
Ta strona została skorygowana.
— 141 —