— Nie, tego nie musimy się spodziewać, mr. Surehandzie. To zupełnie niemożliwe, żeby czerwoni doścignęli nas do wieczora.
— Tak? Skoro tak sądzicie i mówicie, to musicie mieć słuszność.
— I mam. Obliczmy czas! Mamy teraz wedle słońca dokładnie dziewiątą godzinę przed południem. Godzina upłynie, zanim Komancze, którzy tu byli, dojadą do Saskuan-Kui. Będą musieli zdać sprawę, opowiadać, wysłuchać zarzutów — potem nastąpi narada, która nie skończy się w krótkim czasie.
— Tak, sir; teraz rozumiem. Powiedzmy, że na sprawozdanie i naradę potrzeba będzie dwu godzin.
— Dobrze, będzie zatem dwunasta. Zanim tu przybędą, będzie pierwsza. Osadzą rzekę w górę i w dół — znowu godzina, a zatem druga. Potem pójdą na zwiady, ażeby w górze lub w dole przepłynąć przez rzekę. Ile czasu potrzebują, aby przeprawić się na tę stronę? Przecież przynajmniej z godzinę. Więc już będzie trzecia. Następnie będą się skradali wzdłuż brzegu, co muszą robić bardzo ostrożnie, a więc bardzo powoli. Ile czasu stracą, dopóki nie przeszukają bezpotrzebnie całego brzegu?
— Pewnie ze trzy godziny.
— Powiedzmy, że tylko dwie — więc będzie piąta. Teraz znowu narada i szukanie ludzi, którzy pójdą naszym tropem. To musi się także odbywać bardzo powoli i z większą stratą czasu, gdyż czerwoni muszą się liczyć z tem, że nie opuściliśmy wcale tych stron, lecz zakreśliliśmy łuk, żeby ich zmylić i przyjść skrycie z drugiej strony. Liczę, że znów upłynie godzina, zanim Komancze przekonają się, że odeszliśmy rzeczywiście. Kiedy zatem zacznie się właściwy pościg, będzie już godzina szósta, czyli, że jeśli teraz wyruszymy, zyskamy dziewięć godzin drogi. Czy wobec tego zdołają nas doścignąć?
— Pshaw! W żaden sposób!
— Zobaczą najwyżej nasze ślady, jakie zostawimy
Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/172
Ta strona została skorygowana.
— 150 —