Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/179

Ta strona została skorygowana.
—  157  —

zmrużył jedno oko, otworzył szeroko drugie, potrząsnął rękoma w powietrzu i odrzekł:
— Osła zastrzeliliście, osła, hahahaha!
— Co?... Jak?.. Co?... Osła?
— Tak, osła, a raczej zwierzę, które uważaliście za osła, a to było właściwie łosię, czyli „młode dziecko łosia“.
Zaakcentował te trzy słowa, zamknięte w gęsich łapkach, szczególnym naciskiem, wymawiając je równocześnie bardzo powoli.
— Młode dziecko łosia? Do stu piorunów! Co chcecie przez to powiedzieć?
— Że blagowaliście wówczas. Ani wam na myśl nie przyszło strzelać do łosia; uciekaliście przed nim potężnie.
— U...cie...ka...łem?
— Tak, uciekaliście.
— To oszczerstwo, które... które...
— Cóż, które, które? Czy nie wleźliście może do dziury, w którą zwierzę włożyło potem głowę i parsknęło na was tak potężnie, że omal nie postradaliście rozumu?
— Do dziury? Do jakiej dziury?
— Do dziury w skale — a zniknęliście w niej tak szybko, jak nigdy przedtem nie właziliście do żadnej dziury.
Parker zaczerpnął głęboko oddechu i rzekł, jąkając się z zakłopotania.
— Mr. Cutterze, ja nie wiem, czego ode mnie chcecie. Nie rozumiem was. Wszak widzieliście na własne oczy łosia, którego zastrzeliłem!
— Tak, na własne oczy, ale łosia, zastrzelonego przez wodza Panasztów.
— Panasztów? Niech mnie dyabeł porwie, jeżeli wiem i mogę...
— Zastrzelić łosia? — wpadł mu starzec w słowo. — Zaiste, nie tylko w to wierzę, lecz jestem nawet tego pewien. Wódz darował wam łosia za to, że ostrzegliście