Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/186

Ta strona została skorygowana.
—  164  —

należących do Indyan. Ci hultaje jechali jeden za drugim, ale moje stare oczy mogą mimo to wyraźnie naliczyć ich sześć. Jechali ku wschodowi i przejechali tędy.
Old Surehand spojrzał na mnie z podziwem dla starego, a ja oddałem mu takie samo spojrzenie, gdyż nie widziałbym może tropu tak dobrze, a przynajmniej nie odczytałbym go lepiej. Tu, na otwartej sawannie, okazał się tem, czem był dawniej, czyli „królem cowboyów“, fachowcem, którego zwieść niepodobna. Nie widział naszych spojrzeń, a ponieważ nikt nie odpowiadał przez czas dłuższy, zapytał:
— Czy jesteście może innego zdania, gents?
— Nie — odpowiedziałem. — Rozpoznaliście zupełnie dobrze.
— Tak, o ile ślad na to wskazuje, sir, ale co dalej, to muszę już wam pozostawić, gdyż nie znam ani tych stron, ani uwijających się tędy czerwonoskórych.
— Tu może chodzić tylko o Apaczów, albo o Komanczów.
— Do którego z tych plemion mogli należeć ci ludzie?
— Pytacie o to tak zdecydowanie, jakgdyby oznaczenie tego było dziecinną igraszką.
— Bo przypuszczam, że Old Shatterhand nie potrzebuje sobie łamać głowy, ażeby znaleźć właściwe wyjaśnienie.
— Dziękuję wam za komplement. Trzeba się namyślić, chociaż może niekoniecznie aż głowę łamać. Komancze wyruszyli i znajdują się niedaleko z boku za nami. Apacze wiedzą, że Komancze wykopali topór wojenny; muszą się mieć na baczności i wysłali ludzi na zwiady.
— To bardzo słuszne, sir, lecz przez to nie postąpiliśmy dalej, niż przedtem; th’ is clear.
— Zaczekajcie-no. Ślady biegną na wschód, więc wskazują na Llano Estacado. Ale który z tych szczepów ma Llano na oku?