Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/188

Ta strona została skorygowana.
—  166  —

wysłał tych sześciu ludzi na zwiady. Musimy śpieszyć za nimi.
— Czemu tak śpieszyć? Doścignąć ich?
— Tak.
— To będzie błąd, sir. Nie bierzcie mi tego za złe, ale to wielki błąd.
— Dlaczego?
— Wszak nie lubicie zabijać Indyan.
— Pewnie, że nie.
— A mimo to chcecie ich ścigać. To sobie przeczy. Czy tego nie widzicie?
— W czem tkwi to przeciwieństwo?
— Nie chcecie być mordercą, a gdybyśmy doścignęli tych sześciu, musielibyśmy ich zdmuchnąć. Nie śmią wiedzieć, że znajdujemy się w tych stronach, co musiałoby się wyjawić, gdyby chociaż jeden z nich uszedł. Nasza forsa polega na mniemaniu Wupa Umugi, że pojechaliśmy na Zachód.
— Macie słuszność i nie macie zarazem, mr. Cutterze. To zależy od okoliczności, czy pokażemy się tym wywiadowcom, czy nie. Droga ich wiedzie prosto do Alczeze-czi, do „Małego Lasu“, gdzie, jak już powiedziałem, spodziewam się zastać posłańca od Winnetou. Jeśli, jadąc tamtędy, nie znajdą go, to dobrze, ale jeśli go zauważą, lub choćby jego ślady, zaatakują go natychmiast. Jeden człowiek przeciwko sześciu; możecie sobie wyobrazić, jaki wynik. W takim razie albo nie żyje, albo pojmany. Jeśli nastąpiło to drugie, to musimy go bezwarunkowo uwolnić, już z prostej przyjaźni dla Apaczów, a następnie także ze względu na wiadomość od Winnetou, którą, jeśli możliwe, muszę usłyszeć. Wobec tego nie może mi zależeć na życiu tych sześciu Komanczów. A zatem naprzód, moi panowie!
Dosiedliśmy znowu koni i popędziliśmy tak szybko, jak mogły biedz konie Parkera i Hawleya. Wywiadowcy byli o dwie godziny drogi przed nami, lecz jechali pomału. Jeśliby nadal zachowali to tempo jazdy, mogliśmy ich doścignąć jeszcze przed Alczeze-czi.