bez szmeru. Kiedy zwinność rąk nie wystarczała, musiał nóż dopomagać, a gdzie trzeba było poruszać gałąź albo jakiś silniejszy konar, odbywało się to z taką równomierną powolnością, że ktoś inny prócz mnie byłby tego nie dostrzegł. Dla westmana było przypatrywanie mu się rzeczywistą radością.
Tak posuwaliśmy się naprzód powoli, lecz pewnie, aż usłyszeliśmy głosy ludzi, rozmawiających ze sobą. Słów nie mogliśmy zrozumieć, bo byliśmy jeszcze za daleko. Im bardziej jednak zbliżaliśmy się, tem dokładniej słyszeliśmy wszystko, aż w końcu zobaczyliśmy tych, którzy rozmawiali. Nie było to wprawdzie tem, co się nazywa rozmową, lecz o wiele właściwiej należałoby to nazwać posiedzeniem sądu preryowego.
Przybyliśmy za krzak niezbyt gęsty, przez który mogliśmy widzieć jako tako. Przed nami leżała sadzawka; po prawej stronie było przywiązanych sześć koni a po lewej stał jeden spętany. Był to koń Apaczowy, a tamtych sześć należało do ściganych przez nas Komanczów. Z sześciu czerwonych żyło jeszcze tylko trzech, siedzących między nami a wodą. Krwawe zwłoki trzech towarzyszy leżały opodal. Przed nimi rosło odosobnione drzewo, a do pnia jego stał przywiązany Apacz.Ponieważ odwrócony był do nas plecyma, nie mogliśmy zobaczyć jego twarzy. Musiał być ranny, gdyż nogi jego stały w kałuży krwi, ale utrata krwi nie osłabiła go widocznie zbytnio, gdyż w chwili właśnie, kiedy zbliżyliśmy się do grupy, odezwał się silnym głosem.
— Te psy Komancze mnie zabiją, ale swojego celu nie osięgną. Pesz Andatseh[1] śmieje się z nich.
Było ich sześciu, a on zabił trzech z nich, zanim go zdołali pokonać. On umrze z pieśnią śmierci na ustach, i powieka mu nie drgnie, a dusze tych trzech będą musiały służyć mu w wiecznych ostępach.
Długi Nóż! Znałem go dobrze. Był to bardzo śmiały i przebiegły wojownik, doznający wielkiego
- ↑ Długi nóż.