— Old Shatterhand? Śmierć na palu? — śmiał się Apacz szyderczo. — Wszyscy wojownicy Komanczów razem nie zdołają tego białego myśliwca zawlec do pala. Gdyby go nawet pojmali, zniknąłby mimo wszelkich więzów, jak orzeł, którego dziesięć tysięcy wróbli nie zdoła przytrzymać. Ale on nie pojmany, jego nawet niema w tym kraju, bo jest tam, gdzie się urodził.
Miał widocznie zamiar doprowadzić Komancza do gadania w gniewie i dokazał swego istotnie, gdyż przeciwnik zawołał:
— Mamy go! Wojownicy Komanczów to nie wróble, lecz orły, które tego wróbla rozszarpią i pożrą! Ja mówię prawdę, a ty kłamiesz. Jak możesz twierdzić, że wasi ludzie są w domu? Są w drodze, bo nie wysłaliby ludzi na zwiady.
— Czy to zrobili?
— Tak.
— Kiedy?
— Teraz.
— Co wy wiecie o zwiadach. Pshaw!
— Wiemy! Ty sam jesteś takim!
— Ja? Kto w was wmówił, że Długi Nóż wyjechał na zwiady?
— Nikt w nas nie wmówił, bo tak jest.
— W takim razie synowie Komanczów ślepi. Czy mam na twarzy barwy wojenne?
— Zaniechałeś malowania się z rozwagi.
— Gdzie mieszkają Komancze — a gdzie Apacze Meskalero? Na północy i południu. Gdzie ja się teraz znajduję? Daleko na wschodzie. Czy jechałbym tak daleko na wschód, gdybym miał udać się do was, na północ?
— Musieliście się dowiedzieć, dokąd chcemy wyruszyć.
— Uff, uff, uff! Czy nie widzisz, że zdradziłeś się teraz? A więc te psy Komancze wyruszyły ze swoich nor nie przeciwko Apaczom, lecz ażeby na wschód
Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/199
Ta strona została skorygowana.
— 175 —