ta blada twarz to właściwie kundel, którego nie powinnoby się właściwie zabijać, lecz odpędzać batami. Ten tchórz...
Nagle zatrzymał się, bo teraz jemu ktoś przerwał. Ale nie był to Apacz, z którym rozmawiał, lecz ktoś z całkiem innej strony. Oczy mieliśmy zwrócone na niego, a kiedy się nagle wstrzymał i z widocznym strachem popatrzył w bok, spojrzeliśmy tam także, a równocześnie doleciały nas słowa:
— Co jestem? Tchórz i kundel, ty psie czerwony? Ja ci pokażę, czy jestem tchórzem, czy nie! Kto z was ruszy jakim członkiem ciała, dostanie ode mnie kulą w łeb! Ręce w górę!
Był to stary Wabble. Nie przeciskał się przez gęste zarośla, lecz przyszedł sobie całkiem wygodnie wschodnią wązką wyrwą w lesie, którą przybyli także Komancze. Ze strzelbą przy policzku a palcem wskazującym na cynglu wyszedł z poza najbliższego krzaka i zbliżał się krokiem powolnym.
— Ręce w górę! — powtórzył, gdy czerwoni nie usłuchali odrazu tego wezwania.
Okrzyk ten jest starym zwyczajem na dzikim Zachodzie. Kto obie ręce ma w górze, nie może chwycić za broń. „Ręce w górę!“ Na kogo z temi słowy napadną i zawołają, tego życie nie warte ani pół penny. Indyanie także to wiedzą; to też po powtórzeniu rozkazu, trzej Komancze podnieśli ręce do góry.
— Tak, mam was teraz, czerwone draby! — roześmiał się. — Kto rękę spuści, dostanie kulą; ja nie żartuję. Więc jestem tchórzem! Tak, tak! I wy pojmaliście mnie i Old Shatterhanda i Old Surehanda! Czy to prawda, ty, opryszku?
Czerwonoskóry nie odpowiedział.
— Aha, zabrakło ci oddechu! Ale zaczekajcie tylko, zaraz wam go damy. Muszę wam jeszcze pokazać paru dobrych przyjaciół, bardzo znanych mężów, których widok nadzwyczajnie was ucieszy. Gdzież oni siedzą?
Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/201
Ta strona została skorygowana.
— 177 —