Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/202

Ta strona została skorygowana.
—  178  —

Miał nas oczywiście na myśli, Old Surehanda i mnie. Ze strzelbą wymierzoną ciągle do Komanczów, szukał oczyma w zaroślach ku wschodowi, gdzie się nas spodziewał i gdzie tkwiliśmy rzeczywiście. Nic dziwnego, że czerwoni trzymali ręce w górę, gdyż widok jego mógł im napędzić respektu. Postać miał wogóle nadzwyczajną a w dodatku uzbrojony był w cztery strzelby, gdyż swoją miał w ręku, a na plebach niósł rusznicę Old Surehanda, moją niedźwiedziówkę i sztuciec Henry’ego. Nie ośmieliliby się stawić mu oporu.
Mimo to nie zgadzałem się bynajmniej z jego nagłem pojawieniem się. Miał zostać za lasem przy koniach a nie przychodzić tutaj nad wodę. Postanowiłem pociągnąć go do opowiedzialności, chociaż rzecz swoją zrobił wcale nieźle. Teraz chciał nas mieć przy sobie, więc dałem znak Old Surehandowi, podnieśliśmy się i przecisnęliśmy przez gałęzie na wolne pole. Ujrzawszy nas, zawołał do Komanczów:
— Oto mężowie, których chcę wam pokazać, wy łajdaki jakieś. Czy znacie ich?
— Old Shatterhand! — krzyknął radośnie Długi Nóż.
— Old Surehand! — zawołał Komancz ze strachem.
Zwróciłem się do niego:
— Tak, to my, o których mówisz, że jesteśmy u was w niewoli. Mr. Cutterze, odbierzcie im broń!
Dobyłem rewolweru i wymierzyłem go do nich; nie śmieli się poruszyć.
— Odwiążcie Apacza, Mr. Cutterze!
Uczynił to — a Długi Nóż, zaledwie poczuł się panem swych członków, schylił się, porwał tomahawk i pod dwoma szybkimi ciosami padli dwaj Komancze z roztrzaskanemi czaszkami. Pochwyciłem go za ramię i zawołałem:
— Co mój czerwony brat czyni! Chciałem pomówić z tymi wojownikami Komanczów, a...