Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/207

Ta strona została skorygowana.
—  183  —

Główną rzeczą było oczywiście to, co mi miał powiedzieć Długi Nóż. Gdy go spytałem, czy spotkał się z Winnetou, odpowiedział:
— Tak. Wojownicy Apaczów słyszeli, że Komancze wykopali topory wojenne — i wysłali zaraz ludzi na zwiady, przeciw komu wymierzony będzie atak. Ja należałem do nich i miałem ze sobą jeszcze jednego człowieka. Pojechaliśmy w górę rzeki Pecos, gdzie spodziewaliśmy się Komanczów i natknęliśmy się na nich nad Saskuan-kui, które my Apacze nazywamy Doklis-to, Błękitna Woda. Nie mogliśmy ich podejść, a tem mniej podsłuchać, gdyż włóczyli się po okolicy, polując, aby nagromadzić mięsa.
— Ależ wieczorami się nie poluje!
— Old Shatterhand ma słuszność, a my także wiedzieliśmy o tem. Zostawiliśmy konie i zakradliśmy się pieszo nad Błękitne Wodę, gdzie przybyliśmy, kiedy się już zciemniło.
— Czy usłyszeliście cośkolwiek?
— Nie. Zadawaliśmy sobie wiele trudu, ale nie mieliśmy szczęścia. Mój biały brat mi uwierzy i nie zrobi mi wyrzutu z tego powodu. Może się to zdarzyć najlepszemu i najśmielszemu wywiadowcy, że mimo wszelkiego sprytu musi wracać do domu, nie dowiedziawszy się niczego.
— Zapewne. Znam cię i ani myślę lekceważyć sobie ciebie. Gdzie spotkałeś Winnetou?
— Przez dwa wieczory zakradaliśmy się nad Błękitną Wodę. Pierwszego nie skorzystaliśmy nic a drugiego spotkaliśmy się z Winnetou, który przybył jeszcze przed nami i kazał nam nie narażać się dłużej na niebezpieczeństwo, lecz pójść ze sobą.
— Aha, wtedy pewnie dowiedział się czegoś.
— Tak, dowiedział się o czemś, co zadziwi bardzo mego wielkiego brata Old Shatterhanda.
— Co takiego?
— Na wielkiej pustyni, zwanej przez białych Llano Estacado, znajduje się piękna klaparya-siyader-