Rzeczka ta wypływała z tylnej części skalnego zagłębienia, mającego kształt panwi, a zamieszkałego gęsto przez te gryzonie, i zwanego dzięki temu przez białych Haze-pan, Zajęcza Panew. Dno tej kotliny porosłe było prawie przez cały rok bujną, soczystą trawą, a na wznoszących się pochyło zboczach rosły krzaki, z których tu i ówdzie wychylała się korona jakiegoś drzewa. To było Kaam-kulano, na którem teraz Komancze wodza Wupa Umugi rozbili swoje namioty.
Nazajutrz wieczorem, mniej więcej na dwie godziny przed zmierzchem, zbliżyliśmy się do tej doliny. Okolica nie była wprawdzie pustkowiem, ale też nie była zbyt zielona; ponieważ zaś musieliśmy być przygotowani na spotkanie, a osłony żadnej nie było, musieliśmy się o nią postarać. Mogliśmy ją mieć tylko tam, gdzie znajdowały się zarośla, a one były tylko nad rzeczką. Dostaliśmy się do niej w miejscu, oddalonem najwyżej o kwadrans drogi od wylotu doliny. Była to wprawdzie z naszej strony śmiałość zapuszczać się w biały dzień aż tak blizko, ale nie mieliśmy nic innego do wyboru, bo czas był skąpo odmierzony. Musieliśmy się jeszcze przed nastaniem nocy dowiedzieć, jak w dolinie rzeczy stały.
Udało się nam szczęśliwie wynaleść nad wodą miejsce, gdzie mogliśmy się ukryć w krzakach tak, że lepiej trudno było sobie życzyć. Tam zsiedliśmy i pozwoliliśmy dość znużonym koniom napić się wody i paść się na trawie. Dla siebie zabraliśmy zapas suszonego mięsa, wystarczający na kilka dni. Ponieważ byłem już raz w tych stronach, poprosiłem Old Surehanda i Old Wabble’a, żeby nie opuszczali kryjówki, lecz zaczekali na mnie, a sam poszedłem na zwiady.
Uprzytomniłem sobie okolicę tak, jak poznałem ją podczas pobytu w tych stronach, i ułożyłem sobie plan. Tam, gdzie rzeczka wypływała z doliny, wznosiły się jej boki zwolna i szeroko wypukle w górę, a zarośla dosięgały aż szczytu. Była to dla mnie okoliczność pomyślna. Krzaki ciągnęły się potem, jak wianek,
Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/220
Ta strona została skorygowana.
— 196 —