a oczy... te oczy! jakie to było spojrzenie! Takie sztywne, a przytem połyskujące, dzikie, a zarazem beznadziejne oczy widziałem w domach dla obłąkanych. Tak, ta kobieta była obłąkana, bezwarunkowo obłąkana. Najpierw wypatrzyła się na mnie gniewnie i badawczo, a potem nabrały jej oczy blasku łagodnego. Uśmiechnęły się bezbarwne usta, skurczyły się palce, podobne do palców szkieletu, by na mnie skinąć, a potem usłyszałem ciche, pośpieszne słowa:
— Chodź tu, chodź tu! Muszę się ciebie spytać!
Postąpiłem o trzy dzielące nas kroki, a ona pochwyciła mnie za ramię, wkopała palce w rękaw i zapytała:
— Jesteś blada twarz?
— Tak — odrzekłem równie cicho.— A kto ty jesteś?
— Jestem Tibo-wete-elen — szepnęła.
Wete znaczy kobieta. Ale co miało znaczyć tibo i elen, nie wiedziałem. W żadnym ze znanych mi dyalektów nie było tych słów.
— Czy masz męża? — spytałem.
— Tak, nazywa się Tibo-taka.
Znów to nieznane tibo! Taka znaczy mężczyna.
— Gdzie on? — pytałem dalej.
Na to przyłożyła mi usta prawie do ucha i szepnęła:
— Poszedł po Krwawego Lisa. Musi pójść na pustynię, bo jest guślarzem plemienia.
Tak, ona była obłąkana, bo nie powiedziałaby tego obcemu i białemu. Następnie ujęła mnie za obie ręce i spytała z wyrazem najwyższego zaciekawienia:
— Czy widziałeś mojego Wawa Derrik?
Wawa znaczy brat, a Derrik? Czy miałaby na myśli angielskie imię Dytrych? Ależ brat tej Indyanki nie mógł się nazywać Derrik? Prawdopodobnie miała na myśli zupełnie inne pojecie.
— Nie — odpowiedziałem.
— Jesteś bladą twarzą i nie znałeś go? Przypomnij sobie! Musiałeś go znać. Ja ci pokażę. Przypomnij sobie!
Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/223
Ta strona została skorygowana.
— 199 —