Odłamała cienką gałązkę z krzaka i zwinęła ją w kółko, splotła obydwa końce, położyła sobie na głowie i szepnęła z uśmiechem wewnętrznego szczęścia:
— To mój myrtle wreath, myrtle wreath! Czy podoba ci się? Podoba?
To szczególne. Ta Komanczka posługiwała się angielskiem słowem myrtle wreath, wianek mirtowy. Któraż z Indyanek zna to słowo? Żadna. Ująłem ją za rękę i spytałem:
— Czy jesteś może białą? Powiedz mi!
Na to zaczęła prychać szczególnym, nieopisanym śmiechem i odrzekła:
— Uważasz mnie za białą, bo jestem piękna, bardzo piękna i noszę wianek? Nie patrz mi w oczy, bo tęsknota cię spali tak, jak mnie pali. Czy znałeś mego Wawa Derrik? Czy pokazać ci namiot, w którym mieszkam?
— Pokaż!
— Chodź trochę dalej, na krawędź. Ale nie pokaż się, bo musiałbyś oddać życie! Nasi wojownicy zabijają każdą bladą twarz. Ale ja cieszę się, że cię widziałam, i nie powiem o tem ani słowa, bo uczynisz to, o co poproszę.
— Uczynię. Czego sobie życzysz?
Zdjęła gałązkę z głowy, podała mi ją i rzekła:
— Jeśli zobaczysz mego Wawa Derrik, to daj mu ten myrtle wreath! Chcesz?
— Tak, ale gdzie ten twój Wawa Derrik?
— Tak... on... on... nie wiem już tego. Zapomniałam, ale ty go odnajdziesz. Nieprawdaż?
— Tak — odpowiedziałem, by ją ucieszyć. — Co mu mam nadto powiedzieć?
— Powiesz mu, że... że... że... Nie potrzebujesz nic mówić. Skoro zobaczy myrtle wreath, będzie wiedział, co mam na myśli. A teraz popatrz na dół! Czy widzisz w drugim szeregu namiot z odznakami guślarza?
— Widzę.
Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/224
Ta strona została skorygowana.
— 200 —