Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/227

Ta strona została skorygowana.
—  203  —

do tego zdania. Ta kobieta wydawała mi się czemś wyszczególnionem, a w mojem wnętrzu wytwarzało się dokoła jej zjawiska coś w rodzaju aureoli. Obłąkanie podnosiło moje przyrzeczenie, zamiast je obniżać; więc musiałem go dotrzymać.
Z tem postanowieniem wróciłem do naszej kryjówki, do której dostałem się szczęśliwie i niepostrzeżenie w chwili, kiedy się zciemniało. Tak długo mnie nie było.
— Nareszcie, nareszcie! — przyjął mnie Old Wabble, kiedy tymczasem Old Surehand milczał. — Zacząłem się już prawie o was niepokoić.
— Niema najmniejszego powodu do obawy — odpowiedziałem.
— Nie? Więc wszystko dobrze?
— Wszystko.
— Czy nigger jest?
— Negr, chcieliście powiedzieć! Tak.
— Ale pilnie strzeżony?
— W obozie są dzisiaj tylko dwaj wojownicy, pilnujący go dniem i nocą; reszta na polowaniu. Taka ciągła uwaga nuży i spodziewam się, że nie będziemy mieli wielkich trudności.
— Jak zabierzemy się do tego?
— Pozwólcie mi się namyślić.
Nie powiedziałem tego dla istotnej potrzeby namysłu, gdyż plan mój był gotowy, lecz dlatego, że nie miałem ochoty do rozmowy. Indyanka zaprzątała mnie jeszcze zbyt mocno. W tej chwili padł mój wzrok na Old Surehanda, którego męsko piękna twarz w oświetleniu ostatnich promieni światła dziennego nabrała wzruszająco rzewnego wyrazu. Czy tak było w istocie, czy też się omyliłem? Oto podobieństwo, które odczułem był przedtem na widok owej kobiety, a którego nie mogłem sobie bliżej określić. Tak, to była ta sama twarz, to samo czoło, te same usta, tylko pełniejsze, młodsze i męskie, oraz bez owego wstrząsacego tragizmu, tylko elegijnie poważne i rzewne. Była