Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/232

Ta strona została skorygowana.
—  208  —

i wierności, to z rozsądku wyrzeknie się walki z nami. Jestem tego całkiem pewien. A wy nie, mr. Cutterze?
— Well, muszę to przyznać. Moja nadzieja idzie zatem całkiem na psy. Ale nie, sir; zostaje mi jeszcze jedna.
— Jaka?
— Ta, że nam się nie uda dostać jego guseł.
— I w tem muszę was rozczarować.
— Nie ufajcie tak sobie. Nie można nigdy przewidzieć tego, co nastąpi i jakie mogą zajść trudności.
— Tu niema żadnych trudności. Znam sytuacyę. Jest tylko jeden wypadek, w którym musiałbym się wyrzec tych worków, mój bardzo czcigodny mr. Cutterze.
— Dlaczego wymawiacie moje imię z takim naciskiem?
— Bo tu właśnie o was idzie.
— Jakto?
— Musielibyście dopuścić się znów takiej samowoli, jak wczoraj. W takim razie mogłoby się nie udać; inaczej nie.
— Pod tym względem mogę was uspokoić. Zachowam się zupełnie tak, jak wy mi przepiszecie.
— Rzeczywiście? Jeszcze raz pytam: rzeczywiście?
— Tak. Ani myślę takiego kazania dać sobie powiedzieć wobec wszystkich towarzyszy; th’ is clear!
— W takim razie jestem zadowolony i pewien siebie.
— Well. Ale wiecie co? Jesteście taki rozważny i przebiegły westman a przecież nie pomyśleliście nad jednym punktem, niesłychanie ważnym.
— Wy także nie, bo pewnie mówilibyście już o nim.
— Przyszedł mi rzeczywiście na myśl dopiero w ostatniej chwili.
— Co takiego?
— Koń.
— Jaki koń?