Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/235

Ta strona została skorygowana.
—  211  —

bez hałasu, zaalarmuje się cały obóz. Także młodzi chłopcy wsiądą na koń, ażeby nas ścigać, a chociaż nie będziemy się bali takich prześladowców, może jednak najgłupsza kula trafić najmędrszego człowieka. Toteż uważam za właściwe nie zatrzymywać się tutaj, lecz natychmiast odjechać.
— Ja jestem także tego zdania.
— Zrobimy to więc w następujący sposób: Gdy będziemy już mieli Murzyna i gusła, zabierzecie się czemprędzej z doliny. Wy, mr. Cutterze, poprowadzicie Boba, a mr. Surehand poniesie worki. Przybywszy tutaj, wsiądziecie na konie i pojedziecie dalej.
— Bob na waszym koniu?
— Tak.
— A czy go puści na siebie? Wiem, że kary nie zniesie nikogo, jeśli wy nie zechcecie.
— Bob i kary znają się z czasów dawniejszych.
— Pięknie! A wy?
— Ja zaczekam, dopóki nie wyda mi się, że już jesteście bezpieczni; potem wsiądę na konia i pośpieszę za wami.
— Heavens! Ostrzegam was jeszcze. Wmyślcie się tylko w sytuacyę! Jesteście w samym środku obozu indyańskiego. Chcecie dosiąść konia, nie chcącego was dopuścić, a gdy wydostaniecie się nań z niebezpieczeństwem dla życia, zacznie podskakiwać i rozbijać się, żeby was zrzucić. Ile to czasu będzie kosztowało, i jaki zgiełk to wywoła! Czerwoni się przebudzą, nadbiegną chmurą; młodzi wprawdzie, lecz uzbrojeni! Zestrzelą was z konia, ponieważ nie zechce ruszyć z miejsca.
— A ja wam powtarzam, że musi.
— Well, a więc musi i posłucha, ale, jak będzie skakał na prawo i na lewo, dostanie się pomiędzy inne konie, które narobią piekielnego hałasu, zaczną się kopać i kąsać; popędzi na namioty, pobiegnie pod górę nie przodem lecz bokiem, potem stoczy się i złamie kark wam i sobie; on...