Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/242

Ta strona została skorygowana.
—  218  —

Musiałbym się ograniczyć na ucisk kolanami, koń zacząłby z początku ze mną uciekać i opanowałbym go dopiero po dłuższym czasie. Przytem musiałoby się rzeczywiście stać to, co przewidywał Old Wabble. Popędziłby ze mną do innych koni i na namioty, rzucałby się nieregularnie tu i tam, upadłby, a ja mógłbym przytem skręcić kark i nogi połamać.
Nie. Trzeba było zabrać się inaczej do rzeczy. Na szczęście, wiedziałem dobrze, jak należy się z takim koniem obchodzić. Nauczyłem się tego od Winnetou. Nie śmiał on mnie uważać za białego, lecz za Indyanina, poczem miałem mu zawiązać oczy.
Rozmawiając na wzgórzu z obłąkaną, zobaczyłem, że ten brzeg doliny porosły jest mnóstwem pewnego gatunku rośliny, i przyszło mi odrazu na myśl użyć woni tych ziół do złudzenia konia. Bystry westman musi ze wszystkiego korzystać, a życie jego zawisło często od istnienia takiej roślinki. Oprócz tego zauważyłem przed namiotem wodza kilka opończ, rozłożonych na trawie przez żonę wodza, prawdopodobnie w celach oczyszczenia ich. Są to szerokie białe koce, w które podczas deszczu lub zimna owija się całe ciało. To mi się także przydało; więcej nie było mi potrzeba.
Poszedłem najpierw do ziół, położyłem się w nich i zacząłem się tarzać, poczem końcami liści, mającymi woń szczególnie silną, natarłem sobie twarz i ręce. Teraz koń nie mógł już węchem poznać, że jestem białym. Następnie zakradłem się do koców i odciąłem od jednego z nich pas, ażeby koniowi zawiązać oczy. Drugim owinąłem się zupełnie, tak, jak to czynią Indyanie, ale przedtem zdjąłem kapelusz i przypiąłem go pod bluzą myśliwską, gdyż mógł wzbudzić podejrzenie u konia. Następnie zacząłem się do niego powoli zbliżać. Leżał znowu, zwrócił ku mnie z zaciekawieniem głowę, wciągnął badawczo w nozdrza powietrze i... leżał dalej. Uważał mnie za czerwonoskórca; w ten sposób wygrałem sprawę.