rzucał się potem w bok na to, żebym spadł w przeciwną stronę — i tak samo daremnie. Uciekał się do wszystkich sztuczek, należących do tzw. Bucbing-horse — ale nie spadłem.
— Brawo, brawo, sir! — zawołał Old Wabble.
— Siedzicie sławnie, muszę to przyznać, a ten hycel wam to utrudnia; ma dyabła w sobie.
— O, dotąd to jeszcze nic — odrzekłem. — Pójdzie jeszcze lepiej. Czekajcie tylko.
Wtem koń, jakby zrozumiał moje słowa, rzucił się na ziemię i zaczął się tarzać, machając przytem nogami i kopiąc na wszystkie strony. Stanąłem nogami na ziemi — a to przy tem rzecz główna, bo inaczej byłoby się zgubionym — i skakałem z jednej strony na drugą tak, że zwierzę znajdowało się zawsze między mojemi rozstawionemi nogami. Jest to nadzwyczajnie męczące i wymaga bystrego oka, musi się bowiem zawsze wiedzieć, w którą stronę zwierzę zamierza się w następnej chwili przewrócić. Równocześnie należy się mieć na baczności, żeby nie dostać kopytami. Jeszcze dokładniej musi się odgadnąć, kiedy znowu się zerwie, gdyż w przeciwnym razie koń odrzuci człowieka na bok a sam ucieknie.
Właśnie zerwał się z ziemi i podniósł mnie na sobie wedle wszelkich reguł w górę tak, że znów pochwyciłem w ręce cugle, które puściłem był podczas tarzania się.
— Brawo, brawo! — zawołał stary. — Thunderstorm, a to bydlę! Tak elegancko, jak wy, nie potrafi tego nikt prócz Old Wabble’a.
— Zaraz będzie jeszcze gorzej, sir! — odpowiedziałem. — Najpierw zmęczę go tutaj, a potem pozwolę mu uciekać. Wsiądźcie na konie, żebyście mogli za mną!
Gdy to mówiłem, powtarzał koń opisane już próby, poczem przewrócił się znowu, zaczął się tarzać i znów się zerwał. Aż dotychczas walczyła ludzka inteligencya z wolą zwierzęcą — teraz miała brutalna siła stanąć
Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/252
Ta strona została skorygowana.
— 228 —