Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/253

Ta strona została skorygowana.
—  229  —

przeciw brutalnej sile. Zawsze mi się to udawało, a nikt nie zdołał tego naśladować. Wziąłem więc konia silniej w cuglach, posunąłem się nieco naprzód i ścisnąłem go kolanami z całej siły. Stanął, zesztywniały, a ja jąłem nadsłuchiwać, czy odezwie się ten głos, którego się spodziewałem, czy nie. Odezwał się. Było to długie, głębokie, bolesne stęknięcie ze ściśniętej piersi; pewny znak, że zwyciężę, jeśli mi siły dopiszą. Zwierzę chciało znowu podnieść się przodem, tyłem i wszystkiemi czterema nogami, lecz nie mogło, bo gniotłem je coraz mocniej. Trwało to z pięć minut a może i dłużej; pot zaczął się wydobywać wszystkiemi porami, koń się zapienił i rzucał wielkie płaty piany na wszystkie strony.
— Świetnie, świetnie! — krzyczał Old Wabble w zachwycie. — Nie widziałem jeszcze czegoś podobnego!
— Tak, świetnie! Łatwo mu to było mówić, ale niechnoby tak siedział na mojem miejscu! Co za wysiłek! Płuca groziły mi pęknięciem, pot ze mnie ściekał — ale nie zwolniłem uścisku. Wtem koń chciał się znowu rzucić na ziemię, żeby się tarzać, lecz nie zdołał. Nastąpił ostatni, długi uścisk kolanami z całych sił — i ludzkie mięśnie zwyciężyły: koń padł na ziemię.
— Grandios, grandios! — ryczał stary. — Tego nie dokazałbym. To, prawda, sir, jesteście o wiele lepszym jeźdźcem ode mnie.
Old Surehand stał cicho i nic nie mówił, ale oczy jego gorzały.
— Pięknie, pięknie, oh, pięknie! — krzyczał Bob. — Massa Shatterhand już często tak zrobić z obcy i dziki koń. Masser Bob być przy tem i widzieć.
— O, ja jeszcze wcale nie jestem gotów — odrzekłem. — Uważajcie, teraz dalej!
Stałem w rozkroku nad koniem z pochylonym korpusem i z cuglami w ręku. Przyszedł do siebie, wstał i podniósł mnie na sobie. Przez kilka chwil stał