Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/259

Ta strona została skorygowana.
—  235  —

i waleczny, jak biali myśliwcy. Ale, niestety, nie mieć strzelby, aby zastrzelić czerwonych Indsman.
— Dostaniesz. W Małym Lesie zdobyliśmy kilka i jedną z nich wybiorę dla ciebie. Inne rzeczy, jak nóż, otrzymasz także.
Gdy teraz głaskałem konia, znosił to spokojnie i bez odrazy. Zbadałem mu kopyta i pozwolił na to tak spokojnie, jak chłopski koń, który zawsze stał w stajni i ze swoim panem żył na dobrej stopie. Gdy go dosiadałem, stał cicho zupełnie, jak koń, wyszkolony wojskowo. Uznał mnie za swego mistrza. Old Wabble potrząsał głową z podziwem, lecz nic nie mówił.
Ponieważ koń nie bał się już towarzyszy ani ich koni, nie musiałem go już od nich oddzielać. Jechaliśmy więc razem, przyczem to jeden z nas, to drugi opowiadał jakieś z przeżytych zdarzeń. Old Surehand opowiedział także kilka swoich przygód. Miał przy tem taki krótki i dobitny sposób, że usuwał zupełnie myśl, jakoby szukał naszych pochwał. To, co usłyszeliśmy z ust jego, to były raczej sprawozdania, niż opowiadania. Old Wabble miał przy tem kilka razy sposobność zapytać go w ten sposób, że opowiadający nie mógł właściwie w odpowiedziach uniknąć wzmianek o swojem pochodzeniu i stosunkach. To też było celem starego, lecz Old Surehand umiał te zasadzki mądrze wymijać, i widać było po nim, że nie miał zamiaru dać się skusić choćby do byle wzmianki. Mówił o swojem życiu i doświadczeniach na Dzikim Zachodzie, ale więcej nie mógł się stary dowiedzieć.
W ten sposób upłynęło południe i wielka część popołudnia a wieczór się już zbliżał, kiedy dotarliśmy do Rio Pecos w miejscu, położonem może o milę angielską powyżej ujścia Błękitnej Wody. Przepłynęliśmy na drugą stronę, gdyż okrążenie Błękitnej Wody mogło się odbyć tylko na prawym brzegu rzeki.
Przybywszy tam natrafiliśmy na trop, wiodący blizko rzeki z jej biegiem.