Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/26

Ta strona została skorygowana.
—  16  —

kiem, właściwym rasie czerwonej. Pierwszy z nich, jadący na płowym siwku, trzymał w lewej ręce jakiś szczególny podłużny przedmiot, ozdobiony frendzlami z piór. To milczące, posępne spotkanie z dawnymi panami tej krainy wzruszyło mnie niezwykle. Nie wydali mi się bynajmniej niebezpieczni, zwłaszcza, że nie mieli barw wojennych i że nie mieli, jak się zdawało, żadnej broni. Zaledwie jednak objechaliśmy najbliższe wzgórze i zniknęliśmy im z oczu, zatrzymał się Old Wabble i rzekł, rzucając za siebie groźne spojrzenie:
„— Damm them! Czego tu chcą te łotry? To są Panaszci, żyjący w niezgodzie z właściwymi Wężami, do których należą moi wakerowie. Dokąd zmierzają? Droga ich musi prowadzić obok mego rancha. Co za niebezpieczeństwo, że mnie w domu niema...
„— Nie byli uzbrojeni! — wtrąciłem.
„Old Wabble łypnął na mnie pogardliwie z pod przymkniętych powiek i rzekł:
„— Już po naszem polowaniu na łosie przynajmniej na dziś i na jutro. Musimy wracać do namiotu, a może nawet do rancha i uprzedzić ich koniecznie. Szczęściem znam ścieżkę opodal, która prowadzi na dół; nie dla jeźdźców wprawdzie, lecz dla dobrych piechurów po górach. Naprzód, boye! Powziąłem postanowienie. Musimy wziąć ich na cel; th’ is clear!
— Wjechaliśmy cwałem pomiędzy skały na lewo i po pięciu minutach dostaliśmy się na małe płaskowzgórze o gruncie, utworzonym przez bagnistą łąkę. Na skalistym brzegu rosły wysokie jodły, a środkiem płynął strumyczek. Old Wabble zeskoczył z konia i powiedział:
„— Tam, na końcu tej doliny, schodzi droga w dół. Jeśli się pośpieszymy, to będziemy przy namiocie przed czerwonymi. Jeden musi tu zostać przy zwierzętach, a mianowicie ten, bez którego najłatwiej nam się obejść. Jest nim ten osławiony Sam, który chybił cztery razy. On trafiłby prędzej któregoś z nas aniżeli czerwonoskórca.