konie i zsiędą, ażeby zakraść się tutaj. Wtedy dowiemy się pewnie czegoś.
Czekaliśmy, a głuchy odgłos powtórzył się jeszcze dwa razy. Komancze, siedzący przy ognisku, nie słyszeli go, bo nie mieli tak, jak my, uszu przy ziemi. Potem wszystko ucichło i tak upłynęła długa chwila. Nadchodzący musieli już coś zauważyć i zbliżali się po cichu. Wtem zaszeleściało w przeciwległych krzakach i zabrzmiało groźne „hiiiiiiih!“ Obaj strażnicy zerwali się z przestrachem. Zdawało się już, że ukryją się w zaroślach, za którymi myśmy siedzieli, więc zerwaliśmy się także, ażeby jak najszybciej zrejterować, kiedy z drugiej strony rozległ się, pytający okrzyk:
— Wupa, Wupa?
Skutkiem tego zatrzymali się obydwaj strażnicy a jeden z nich odpowiedział:
— Umugi, Umugi!
Usiedli napowrót, uspokojeni, bo okrzyk ten znaczył, że nadchodzący nie byli nieprzyjaciółmi. Wupa Umugi to było umówione hasło i odzew. Widocznie nauczyli się tego czerwoni od białych i przyswoili to sobie.
Po upływie pewnego czasu zjechali z góry dwaj jeźdźcy. Sprowadzili pozostawione przedtem konie i pozsiadali z nich. My położyliśmy się oczywiście znowu, a przybysze usiedli obok strażników, nie mówiąc na razie ani słowa; taki jest zwyczaj u Indyan. Minęło około pięciu minut, i ten, którego skreśliłem, jako wybitnego wojownika, zaczął mówić, gdy tymczasem towarzysz jego milczał.
— Spodziewano się czerwonych braci. Wupa Umugi czeka z niecierpliwością.
— Czy wolno niecierpliwić się wojownikowi? — zapytał jeden z przybyłych.
— Nie wolno mu tego okazać, ale może. Czy powiedziałem, że to okazał?
— Tego mój brat nie powiedział.
— Czekaliśmy już po południu, a teraz przybywacie jako straż przednia. Kiedy nadciągnie Nale Masiuw?
Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/265
Ta strona została skorygowana.
— 241 —