Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/273

Ta strona została skorygowana.
—  247  —

— Takie i moje zdanie, ale taki oficer konnicy, to nie westman, i sądzę, że może się dać zwabić na Llano.
— A ja jestem o tem przekonany. Nazywając plan nie mistrzowskim, nie twierdziłem bynajmniej, żeby nic nie wartał; o nie! Sądzę tylko, że na przykład my dwaj ułożylibyśmy go inaczej. Biali pójdą w pułapkę.
— Jeśli Wupa Umugi zgodzi się z Nale Masiuwem.
— To całkiem pewne.
— Właściwie powinni byśmy zakraść się nad Błękitną Wodę, aby zobaczyć lub usłyszeć, co postanowią. Czy nie?
— Myśl to najbliższa, lecz nie wykonamy jej dla dwu powodów, nie uwzględniając już niebezpieczeństwa, na jakie narazilibyśmy się przy tem.
— A te powody?
— Po pierwsze uważam to za pewne, że Wupa Umugi się zgodzi, więc nie potrzeba podsłuchiwać, a powtóre nie mamy na to czasu. Jestem o tem przekonany, że Sziba-bigh wyruszy jutro rano albo jeszcze dziś w nocy do Suks-ma-lestawi, a ponieważ musimy go uprzedzić, nie mamy czasu do stracenia. Musimy śpieszyć do Nargoleteh-tsil i zobaczyć, czy tam już są nasi Apacze. Jeśli tak, to damy koniom tylko krótki wypoczynek i pojedziemy na Llano o świcie.
— Czy znacie to miejsce, które Komancze nazwali Suks-ma-lestawi?
— Nawet bardzo dokładnie. Obozowałem tam zawsze, odwiedzając Bloody Foxa albo jadąc od niego. W języku Apaczów nazywa się to Gutes-nontin-khai, co znaczy także „sto drzew.“
— Odpowiednio do nazwy musi tam być las.
— Nie las we właściwem tego słowa znaczeniu; Tylko położenie na skraju pustyni usprawiedliwia tę nazwę. Prawdziwych drzew tam niewiele. Rosną tam rzadkie zarośla i długie, cienkie drzewa, nadające się rzeczywiście na tyki, które Sziba-bigh ma tam sobie wyciąć. teraz wracajmy do towarzyszy. Musimy się przeprawić,