Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/282

Ta strona została skorygowana.
—  254  —

— Mój brat, Old Shatterhand, przychodzi, jak rosa do kielicha spragnionego kwiatu i jako orzeł, który potężnemi szponami broni gniazda swych piskląt. Czy znalazłeś tam w górach Sierra Madre moją kartkę?
Odpowiedziałem mu na to:
— Serce moje tęskni za bratem Winnetou, jak chory za promieniem słońca, a dla duszy mojej jest on tak drogim, jak dziecko dla matki. Przeszło wiele słońc i miesięcy od czasu, kiedy oko moje widziało cię po raz ostatni. Byłem na Sierra Madre pod odwiecznym dębem i znalazłem twoją kartkę. Teraz przybywam z trzystu Apaczami pod dowództwem dzielnego Enczar Ko, ażeby oddać ich pod twoje rozkazy. Czy Bloody Foxa nie ma w domu?
— Objeżdża kilka razy dziennie kaktusy, aby zobaczyć, czy nie przybywasz. Teraz także go niema i... popatrz!
Nie dokończył zdania i po ostatniem słowie wskazał tam, skąd przybyłem. Stamtąd nadjeżdżało kilku jeźdźców: Old Surehand, Old Wabble, Parker, Hawley i Enczar Ko. Na czele ich jechał Bloody Fox, ubrany zupełnie tak, jak meksykańscy wakerowie, w skórę bawolą, w ten sposób, że wszystkie szwy ozdobione były frendzlami. Szeroka czerwona szarfa otaczała jego kibić zamiast pasa i zwisała obu końcami po lewym boku. Za nim tkwił długi nóż i dwa srebrem wykładane pistolety. Na głowie miał sombrero[1], na poprzek kolan trzymał kentucką dwururkę, a z przodu, po obu stronach siodła, umieszczone były przeciwko pchnięciom włóczni i ukłuciom strzał skórzane ochraniacze nóg, sięgające do stóp.

Miał on teraz dwadzieścia pięć lat, a pełny, długi wąs ocieniał mu usta. Dolna część twarzy z silnie rozwiniętemi szczękami wskazywała na silną, nieugiętą wolę, oczy jednak patrzyły — może tylko teraz, dlatego, że się cieszył — wesoło i łagodnie w świat, jak

  1. Z hiszpańskiego „sombra“ — cień; użyczający cienia.