Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/29

Ta strona została skorygowana.
—  17  —

„Tym osławionym Samem byłem oczywiście ja, Sam Parker, dawniej pisarz budowlany w Princeton. Sprzeciwiałem się temu z gniewem, lecz musiałem się zgodzić. Następnie popędzili wszyscy trzej, przedczem stary nakazał mi nie opuszczać doliny, dopóki on nie powróci.
„Byłem wściekły z gniewu, że musiałem na to przystać. Tych biednych Indyan miano zastrzelić, chociaż nie wyglądali niebezpiecznie. Czy miałem do tego dopuścić? Nie! Byli tak samo ludźmi, jak my, a przytem zemsta — za obrazę! Nie znałem dzikiego Zachodu i posłuchałem mego nierozsądku. Przywiązałem muła i trzy luźne konie do drzew, a sam wróciłem cwałem drogą, którą przybyliśmy tutaj. Chciałem spełnić polecony mi obowiązek, lecz pierwej ostrzedz Indyan. Zjechałem, jak mogłem, najszybciej ścieżką Wihinasht i wjechałem w Snakes-Canon. Tu ujrzałem przed sobą czerwonych, którzy mnie posłyszeli i stanęli. Parów był tu jeszcze dostatecznie szeroki. Osadziłem konia i zapytałem, czy który z nich umie po angielsku. Ten, który jechał na płowym siwku i miał w ręku ów podłużny przedmiot, odpowiedział:
„— Jestem To-ok-uh, Szybka Strzała, wódz Panasztów. Mój biały brat powrócił, by przynieść mi wiadomość starego męża, którego trzód pilnują Węże tam na dole.
„— A więc ty znasz go? — spytałem. — On uważa was za wrogów i poszedł prędzej piechotą, by was pozabijać. Jestem chrześcijaninem i uważam za swój obowiązek ostrzedz was przed tem.
„Spojrzenie ciemnego oka wświdrował mi formalnie w twarz i zapytał:
„— Gdzie wasze zwierzęta?
„— Stoją tam, po drugiej stronie ścieżki Wihinasht, na zielonej dolinie.
„Rozmawiał przez chwilę po cichu z towarzyszami, poczem zapytał mnie z przyjaznym wyrazem na twarzy.
„— Mój brat dopiero niedawno w tym kraju?