spokojnie. W tem syn woła po raz drugi, a zaraz potem wydaje tłum jeden, z wielu głosów złożony, okrzyk przerażenia, stary bowiem strącił syna, który go pochwycił za nogę, tak, że runął w dół i roztrzaskał się, tworząc bezładną kupę kości i mięsa.
— Czy coś takiego być może? Morderca własnego syna! — zawołał Hawley.
— Niezbyt pośpiesznie, sir; słuchajcie dalej! Na dole pod wieżą odbywają się sceny rozdrażnienia, których niepodobna opisać, stary natomiast pnie się dalej i sam niesie chorągiew. Dostawszy się na szczyt, staje na kuli i z nieprawdopodobnym, rzeczywiście olbrzymim wysiłkiem przytwierdza chorągiew. Następnie schodzi tak spokojnie i z zimną krwią, jak gdyby się nic nie stało, powoli i pewnie na dół, zdejmując z haków drabinę po drabinie i wsuwając je przez otwory w dachu do środka. Wkońcu znika w otworze dzwonnicy. Przed wrotami wieży czeka tłum, gotów go zlynchować natychmiast; ale on nie wychodzi. Ludzie wciskają się do wnętrza wieży i znajdują go w dzwonnicy, gdzie padł nieprzytomny w chwili, gdy poczuł pewny grunt pod nogami. Zaniesiony do domu, budzi się, ażeby całymi miesiącami majaczyć w gorączce o tym okropnym momencie, kiedy to musiał syna pchnąć w objęcia śmierci. Sztuka lekarska i silna, mimo podeszłego wieku, natura ocaliły go — ale, zaledwie poczuł nieco siły w nogach, idzie do sądu i oddaje się prokuratorowi. Jak, waszem zdaniem, brzmiał wyrok, mr. Hawlerze?
— Jakżeż miał brzmieć? Jest tu tylko jedna kara: za synobójstwo śmierć — odpowiedział.
— Czy to rzeczywiście wasze zdanie, sir?
— Oczywiście. Wszak innego mieć nie można.
— O, i owszem!
— Nie. On z wyraźnym zamiarem strącił z góry syna.
— Nie w rozdrażnieniu?
— A czy ono zamiar wyklucza?
Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/43
Ta strona została skorygowana.
— 31 —