Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/47

Ta strona została skorygowana.
—  33  —

siebie i od drabiny. Usłyszał wrzaski widzów, ale nie spojrzał na dół. W oczach zaczęło mu migotać, serce bić przestawało, lecz musiał zapanować nad sobą i zebrał wszystkie siły. Jakby we śnie, w jakiemś stępieniu duchowem, wylazł na górę i dokonał swego zadania. W ten sam sposób zszedł potem, pochował drabiny jedną za drugą, ale skoro tylko znalazł się w dzwonnicy, opuściły go siły i padł nieprzytomny. Czy teraz macie o jego czynie to samo zdanie, co przedtem, mr. Hawleyu?
— Hm! Tak, jak to opowiadacie, brzmi to rzeczywiście inaczej.
— Tak samo czuli wszyscy, którzy go przedtem skazywali. Dostał znakomitego obrońcę, który spełnił swoją powinność. Uczeni, rzeczoznawcy i profesorowie uniwersyteccy mieli podać swoje zapatrywania na zawrót głowy, i jego skutki. Cały szereg dachówkarzy, cieślów, robotników budowlanych, kominiarzy, a nawet linoskoczków zgłosił się dobrowolnie, aby wydać swój sąd na korzyść oskarżonego. Wszyscy bez wyjątku stwierdzili, że nie mógł działać inaczej i że syn był bezwarunkowo zgubiony. Jednem słowem, uwolniono go i wypuszczono z więzienia śledczego. Ci sami, którzy w chwili rozdrażnienia chcieli go zlynchować, przyjęli go teraz z radością w bramie więziennej. Żył potem jeszcze przez szereg lat w poważaniu u wszystkich, którzy go znali. Mówiono tylko, że nigdy potem nie śmiał się już, ani nawet nie uśmiechnął; nie mógł przemódz w sobie czynu, do którego był zmuszony; nie było jednak nikogo, komu przyszłoby na myśl robić mu z tego powodu wyrzuty. Cóż wy na to, sir?
— Że uwolnienie go było zupełnie słuszne — odrzekł Joz. — Ale co mój wypadek ma wspólnego z dachówkarzem?
— Nie widzicie tego?
— Nie.
— A to przecież takie blizkie. Ten człowiek zabił syna, jak sami mówiliście przedtem, z namysłem, gdy