Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/48

Ta strona została skorygowana.
—  34  —

tymczasem wy zastrzeliliście Apacza przez pomyłkę. Dachówkarza uwolniono, a jak osądziłoby jury wasz wypadek?
Spojrzał zadumany na ziemię i wydało mi się, że po twarzy przemknął mu blask weselszy. Podał mi rękę i rzekł:
— Teraz już wiem, co macie na myśli, mr. Charleyu. Leżało to we mnie przez tak długie czasy, że nie tak łatwo się tego pozbyć, jak sądzicie. Ale dziękuję wam! Namyślę się nad waszem opowiadaniem; może ono dokona tego, co zamierzacie. Stąd jednak pędzi mnie coś, nie mogę patrzeć na to miejsce. Wyjedźmy prędzej z tego nieszczęsnego kenionu!
Tak, miałem względem niego dobre zamiary i później dopiero miałem się przekonać, jaką korzyść przyniosło to jemu i mnie. Zdobyłem wdzięcznego przyjaciela.
Dosiedliśmy koni i pojechaliśmy dalej. Kenion był taki długi, że dopiero po upływie godziny dostaliśmy się do wylotu. Tam stało kilka olbrzymich kaktusów w formie kolumn, a na nich wisiały owoce. Zaledwie Parker to spostrzegł, zatrzymał konia i rzekł do drugich, wskazując na mnie:
— Przyznajcie moi panowie, że zawsze dobrze jest wiedzieć, o ile można liczyć na człowieka, z którym się podróżuje. Ten mr. Charley przyłączył się do nas i pewnie nie opuści nas tak rychło. Możemy każdej chwili spotkać się z Komanczami i być zmuszeni do chwycenia za strzelby. Czy nie sądzicie, że byłoby słusznem zażądać od niego kilku strzałów na próbę?
— Tak, tak, niech strzela, niech pokaże, co umie! — wołano, zgadzając się z Parkerem. Tylko Joz Hawley milczał.
— Czy słyszeliście, sir? — mówił Parker dalej, zwracając się do mnie. — Mamy nadzieję, że nie będziecie się wzbraniali dać nam próbę swojej zręczności.
— Nie — odpowiedziałem. — Ale wymagam wpierw, żebym nie sam jeden składał egzamin.