— No, a któż jeszcze?
— Oczywiście, że wy.
— Ja? — zapytał przeciągle.
— Wy i tamci gentlemani; to się rozumie samo przez się.
— Rozumie się samo przez się? Nie wiem, czemu miałoby się to tak rozumieć. Prawdopodobnie nie strzelacie lepiej, aniżeli ja wówczas, kiedy przybyłem do Old Wabble’a. Byłbym chętnie już wczoraj zobaczył kilka waszych strzałów, ale nie chciałem was zawstydzać przed żołnierzami. Teraz jesteśmy sami i nie mamy świadków, którzyby się z nas śmiali.
— Well, do jakiego celu mamy strzelać?
— Tam, może o sto pięćdziesiąt kroków stoją kaktusy, a na nich wiszą owoce. Ciekawym, czy też stąd strącicie kulą takie jabłko kaktusowe?
— A czy wy to potraficie, mr. Parkerze?
— Do pioruna, co za pytanie! Czy wątpicie o tem?
— Czy ja wątpię, czy nie, to obojętne.
— Oho! Nie jesteście westmanem, bo musielibyście wiedzieć, że takie powątpiewanie jest obrazą.
Cała sprawa zaczynała mnie bawić. Old Shatterhand miał pokazać, że umie strzelać. Odpowiedziałem z uśmiechem i spokojnie:
— Więc i wy, jak się zdaje, nie jesteście westmanem.
— Ja i nie westman? All devils? Sam Parker nie westman! Skąd wam ta całkiem nadzwyczajna idea?
— Ponieważ, jak widać, nie wiecie także, iż takie powątpiewanie obraża. Czyż żądalibyście próby ode mnie?
— Pshaw! To całkiem co innego. Jeździcie na koniu zaprzęgowym i szukacie starożytności, a my jesteśmy westmani.
— Nie wiem, czy rzeczywiście jesteście. Żądacie ode mnie próby strzelania, bo mnie nie znacie. Ja was także nie znam i mam tak samo prawo dowiedzieć się, jak umiecie się z bronią obchodzić. Będę strzelał, tak, lecz tylko wtedy, jeśli wy także pokażecie mi, czegoście się nauczyli.
Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/49
Ta strona została skorygowana.
— 35 —